Primrose
Ranek nastał bardzo nagle. W pierwszej chwili po obudzeniu
się, nie byłam w stanie stwierdzić kiedy i na czym minęła mi noc. Otworzyłam
leniwie oczy. Miła w dotyku kołdra otulała moje nagie ciało, opierałam głowę na
czyjejś klatce piersiowej która rytmicznie unosiła się w górę i w dół. Czyjaś
ręka obejmowała moje nagie plecy i przytulała mnie do siebie.
Niall.
Cholera, cholera, cholera, cholera,
Cholera,
Cholera…
Pierwsze co chciałam zrobić kiedy sytuacja stała się dla mnie
w pełni jasna to zerwać się na równe nogi i uciec jak najdalej potrafię, o ile
po drodze nie zapadłabym się pod ziemię ze wstydu. To ja to zaczęłam. To ja
rzuciłam się na niego i łapczywie brałam go sobie jak gdybym miała ku temu
jakieś prawo. Wspomnienia z nocy wracały i wypełniały mój umysł. Wyciągam
pistolet, zbiegam po schodach, Niall mnie zatrzymuje, wracamy na górę, rzucam
się na niego, całujemy się, całujemy się całe wieki, on ściąga mój t-shirt… To
on ściągnął najpierw mój t-shirt czy może to ja pozbyłam ubrania jego? Kto był
winny temu do czego między nami doszło?
Mimo tego jak niesamowicie pochopny był ten czyn, jak
niesamowicie idiotyczny i egoistyczny z mojej strony, było cudownie i nie
mogłam temu zaprzeczyć.
Gorące ciało obok mnie poruszyło się delikatnie, chłopak
zmienił pozycję przytulając mnie do siebie mocniej. Całe moje wnętrze wypełniło
się wspomnieniem jak delikatnie dotykał mnie w nocy, z jakim podziwem na mnie
patrzył, z jaką pasją i… szczęściem. Z jakim szczęściem ja
patrzyłam na niego.
Niall, przez ciebie mam przechlapane. Co więcej, ty również
masz przechlapane.
Przez całe moje wcześniejsze życie, bałam się zbliżyć do
przedstawiciela płci męskiej innego niż Ami. Bałam się kontaktów damsko-męskich
na poważnie. Teraz już się nie bałam. Teraz byłam nową mną, która nie bała się
być szczęśliwa. Bo tak właśnie w tej chwili się czułam, jak gdybym mogła
zwyciężyć wszystko, calutki świat. Szefa.
- Primrose? –drgnęłam.
- Obudziłeś się. –stwierdziłam najbardziej oczywistą rzecz,
uśmiech mimowolnie wypłynął na moje usta, podniosłam się na ramionach,
wykręcając się w taki sposób aby móc spojrzeć mu w twarz. Sięgnął dłonią do
moich ust i dotknął ich lekko. Pogłaskał moje wargi, a następnie złożył na nich
pocałunek.
- Czy my… Cholera, czy naprawdę to zrobiliśmy? - nie mogłam
napatrzeć się na iskierki w jego oczach.
- Mhm… Tak sądzę. – poczułam, że oblewam się rumieńcem. Nigdy
się nie rumieniłam.
-Nie uciekłaś…
- Nie miałam okazji. – zaśmiałam się cicho. – Poza tym,
przekonałeś mnie, że warto zostać. – mój wzrok przebiegł z roześmianej twarzy
Niall’a na budzik stojący na biurku. Mój uśmiech zamienił się w grymas. –
Niestety, chyba będziemy musieli podtrzymać tradycję. Jeśli zaraz nie wrócę do
domu, porządnicka Olivia która dostała ostatnio jakiś przebłysków instynktu
macierzyńskiego dostanie szału kiedy zobaczy, że moja sypialnia jest pusta. Wtedy
nie zobaczymy się przez wieki, ponieważ będzie śmiała twierdzić, że może mnie
uziemić ponieważ jestem nieodpowiedzialna bla, bla, bla, a to ona za mnie
odpowiada, bla, bla, bla, a nie ma czasu ani głowy żeby rozwiązywać kłopoty
młodzieży którą sama na marginesie jeszcze jest. Więc po prostu lepiej wrócę,
zanim narażę biedną Olivię na ciężar matczynych pogadanek z którymi sobie
kompletnie nie radzi. – westchnęłam równo z Horanem.
- Mogę cię odwieźć jeśli chcesz. – zaproponował.
- Masz prawo jazy? – zmarszczyłam brwi, powoli podnosząc się
z łóżka.
- Lepiej. Mam rower!
~*~
Przemierzałam krótki odcinek między ohydną stacją metra
jednej z dzielnic przemysłowych dzielący mnie od hali z magazynami. Musiałam
się stawić przed Mazziem jeśli nie chciałam mieć większych kłopotów niż te
które nabyłam do tej pory. Musiałam się jakoś chronić, zyskać trochę czasu. Od
dzisiejszego ranka coś we mnie pękło, teraz nie dbałam już tylko o samą siebie,
dbałam też o kogoś, a to dodawało mi sił w ciągnięciu tej całej szopki. Choć
pewnie to dość absurdalne. Schyliłam się i przeszłam pod zsuwanymi drzwiami.
Wszyscy byli na miejscu, każdy zajął sobie jakieś miejsce w małej klitce
urządzonej na coś imitującego mieszkanie i zajmował się czymś co kompletnie
przestało mnie obchodzić. Wzdrygało mnie na samą myśl, że Mazzie może tu
mieszkać, nawet mimo tego, że za nim nie przepadałam. Troje par oczu zwróciło
się w moją stronę kiedy dociągnęłam drzwi do samego dołu. Czułam na sobie ich
spojrzenia, wszystkie były napięte i wścibskie, tylko Ami był łagodny, ale Ami
to Ami.
- Jestem. – rzuciłam tylko, tak jakby istniała możliwość, że
ktoś przegapił moje wejście, i wsunęłam się na poplamione kawą biurko.
Spojrzenia wciąż mnie lustrowały.
- Trzeci dzień minął. – oznajmił Mazzie. Wkurzył mnie.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jestem tu tylko po to
abyś znów przypomniał mi że po poniedziałku jest wtorek. Rozmawialiśmy wczoraj,
nic się nie zmieniło, moja orientacja w czasie wciąż nie zawodzi. – syknęłam
wpatrując się w prosto jego czarne oczy z wyrzutem.
- Stwierdziliśmy, że ten jeden poranek i tak niczego nie
przyśpieszy. Stęskniliśmy się, pogadajmy. - wtrąciła Rose z głupkowatym
uśmiechem. „Stwierdziliśmy”? Od kiedy twierdzili coś razem?
- Wy? – prychnęłam. – Nie sądziłam, że się skumplowaliście. –
przez twarz blondynki przeszedł szybko cień satysfakcji. No tak, marzyła aby
nazwać siebie i Mazziego per „my”.
- Trzymamy się razem, Devil. Jesteś totalnie głupia jeśli
uważasz inaczej. – Mazzie zdawał się jej bronić. Ha, ha, ha. Konspiracyjnie
uniosłam brwi.
- Oho, trzymamy się razem? Może pójdziemy na film do kina,
huh? – zaśmiałam się. Wiedziałam, że przekraczam pewną granicę, ale przestało
mi to przeszkadzać, byłam skrajnie zirytowana i jakby… zazdrosna. Czułam się
zazdrosna, że Mazzie, Rosalie i Ami, ponieważ niewątpliwie mój przyjaciel
należał do owego „my” są przeciwko mnie. – Siedem dni, to siedem dni, Rose.
Rozmawiałam z Mazziem. – spojrzałam na niego. – Nasza droga przyjaciółka nie
musi się o mnie martwić, prawda?
- Wasze zmartwienia mam w dupie, ustalmy to jasno. Po prostu
rób co każe, i nie komplikuj spraw bardziej niż udało ci się to zrobić do tej
pory. Rosalie najwidoczniej dobrze robi, że ma cię na oku. Obydwoje wiemy z
jakiego powodu. – przełknęłam ślinę. Zarejestrowałam po zmianie wyrazu twarzy
siedzącego cicho Ami’ego, że zaciekawił się słowami które zaczęły padać. Nie
wiedział. Nie wiedział, ani nawet nie podejrzewał, że cokolwiek zaszło pomiędzy
mną i Niall’em, to mnie zaskoczyło.
–Należysz do nas, jesteś naszym człowiekiem, a to działa
właśnie w taki sposób. Najwyższy każe, najniżsi robią, nie ma odwrotu, dobrze
wiesz. Nie żebym miał jakiekolwiek poczucie wspólnoty, czy rodzinnego ogniska. –
wzbierała się we mnie fala gniewu. Wcześniej, przed tym cholernym zleceniem
wszystko było inaczej. Odnosiłam chore poczucie bezpieczeństwa i przynależności
będąc w towarzystwie tej trójki. Czułam, że komuś na mnie zależy, że dla kogoś
jestem ważna. Od kiedy postawiono mnie przed faktem, że to coś więcej niż sama
przynależność zauważyłam jak jestem traktowana. Zauważyłam, że tak naprawdę nie
znoszę blondynki, tak jak i nieogolonego przełożonego. Nie znoszę Szefa i całej
tej chorej organizacji. Nie znoszę tego, że jestem zła. Nie znoszę tego, że to
wszystko uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie. Nie znoszę tego, że
uniemożliwia mi Niall’a. Tą ostatnią myśl postarałam się wyrzucić z umysłu tak
szybko jak się w nim pojawiła.
Coś co sprawiało mi radość, coś co lubiłam z dnia na dzień
stało się najbardziej ohydną rzeczą w całym moim ohydnym życiu.
- Nie siedzę w tym od wczoraj. Wcześniej nie sprawiałam
problemów, więc przestańcie mnie traktować jak gdybym miała oddać was za godzinę
w ręce federalnych, okej? Gubię się w waszym cholernym toku myślenia. Dostaje zlecenie,
które zdaje się być dla was cholernie ważne, ale nikt nie okazuje mi nawet
krztyny zaufania. Mazzie – zwróciłam się do starszego kolegi – mówisz mi, że to
jak się do tego zabieram jest beznadziejne i, że na pewno mi się nie uda, a sekundę
później wyjeżdżasz z gadką, że liczysz na mnie bo mam potencjał. Potrafię o
siebie zadbać, jestem z wami na tyle długo, aby wiedzieć o co chodzi w tym
interesie. Możecie mnie śledzić, jeść ze mną posiłki i sypiać w jednym łóżku, a
potem razem ze mną pchnąć nóż w klatkę piersiową tego chłopaka, czemu nie. –
zsunęłam się z mebla. Wzbierana we mnie furia osiągała coraz wyższy poziom.
Chciałam powiedzieć tak wiele, wykrzyczeć im w twarz jak bardzo mnie zniszczyli
i jak bardzo ich za to nienawidzę. Miałam ochotę kopać, wydrapać im oczy i
nawet płakać. Ale nie mogłam. Zamiast tego musiałam powiedzieć im, że mogą mi
zaufać, że jestem z nimi, jakkolwiek ich nie znoszę i, że zrobię swoje. Musiałam
pozostać bez wyrazu, nie mogłam naglę wszcząć rewolucji. Nikt z nich nie mógł
dowiedzieć się, że wszczęło się we mnie powstanie. Przynależność do gangu była
czymś jak relacja między dwojgiem najbliższych sobie ludzi. Zero sekretów,
wiemy o sobie wszystko. Każdy tego przestrzegał, do tej pory.
- Chrzańcie się. – burknęłam tylko, otworzyłam sobie wejście
na korytarz magazynu i ruszyłam szybko przed siebie nie zważając nawet na to w
którą stronę zmierzam, prędzej czy później i tak trafię na wyjście. Zaczęłam
biec. Korytarze między boksami ciągnęły się tu naprawdę w nieskończoność,
krzyżując się ze sobą. Powoli zaczęłam tracić siłę. Moje policzki były mokre. Nawet
nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Słone krople spływały po moich
policzkach, skapywały z brody na koszulkę i uwalniały złość której nie mogłam
wyrazić słowami. Zatrzymałam się i spróbowałam łapać je na dłoń, były gęste.
Poczułam się jak odkrywca, stojąc tak przez dłuższą chwilę i wpatrując się w
łzy powoli niknące na powierzchni mojej dłoni. Były delikatne, nic ich nie
krępowało, były sobą.
Miałam coraz więcej wątpliwości, co do stwierdzenia „być sobą”,
czy ktokolwiek potrafi nim być? Czy nie każdy musi kiedyś w życiu udawać i
kłamać przez co traci cząsteczkę siebie? Moje cząsteczki latały gdzieś w
przestrzeni, rozdarte pomiędzy dwoma światami których nie mogłam pogodzić,
których nie mogłam ścierpieć. Nie wiedziałam na co zasługuje. Jeśli na świecie
istnieje osoba z duszą zagubioną bardziej niż moja, szczerze jej współczuję.
- Prim! Prim… – odwróciłam się w tym samym momencie w którym
chude męskie ciało zwaliło się na mnie.
-A…Ami… - wyjąkałam jakbym widziała przyjaciela pierwszy raz
w życiu. Objął mnie. Jego serce biło w nierównomiernym tempie, musiał się
zmęczyć w pościgu za mną.
- Możesz mi powiedzieć co się w ogóle dzieje? – zaśmiał się
niepewnie. – Wszystko dzieje się tak zawrotną prędkością… Nie zorientowałem się
w połowie, rzeczy o których mówił Mazzie… Z tym, że sobie nie poradzisz i w
ogóle. Trudno za tym nadążyć, huh? – biedak po prostu nie miał zielonego
pojęcia co się dzieje, jednak nawet mimo naszej długoletniej przyjaźni nie miałam
najmniejszego zamiaru ani ochoty go wtajemniczać.
- Tak. – rzuciłam zachrypniętym głosem. Odsunął mnie od
siebie delikatnie, tak aby mógł mi się przyjrzeć z góry, jego twarz stężała na
widok moich zapuchniętych oczu. I ja mu się przyglądnęłam, starając się
wykorzystać chwilę ciszy i po raz pierwszy dokładnie zbadać każdy detal jego twarzy, chociażby po to
aby zapomnieć co mnie trapi. Był naprawdę przystojny, a fakt, że był zaniedbany
tylko dodawał mu męskości. Wciąż widać w nim było te delikatne chłopięce rysy
które miał jako dziesięciolatek, ale to nie bywałe jak dojrzał od czasu kiedy
mieszkaliśmy w sąsiedztwie. Zrobiło mi się ciepło na sercu wspominając tamte
czasy, poczułam się nawet szczęśliwa, że jest tu ktoś kto zna mnie tak długo. Jednak po chwili przypomniałam sobie jak zła jestem na wszystkich ludzi którzy
przyczynili się do komplikacji mojego życia, on chcąc nie chcąc stał na ich
czele. Gdyby nie cholerny Ami teraz pewnie siedziałabym w sypialni Gerty,
możliwe, że poznałabym Niall’a i nic nie stało by na przeszkodzie abyśmy…
Wzdrygnęłam się.
- Wszystko okej? – zapytał z troską. W odpowiedzi jedynie
prychnęłam. Jak beznadziejnym przyjacielem trzeba być żeby pytać się czy
wszystko jest okej kiedy twoja przyjaciółka ma zabić niewinnego chłopaka(w
którym na dodatek się zakochała)? Ostatnia myśl nawet wypowiedziana szeptem w głowie
zaskoczyła mnie tak bardzo, że twarz mi stężała w wyrazie zdziwienia.
Zakochała. Pierwszy raz dopuściłam do siebie to słowo. Zdawało się być bardzo
na miejscu.
– No tak, przepraszam. To chyba najgłupsze o co mogłem cię
zapytać. – urwał. Usiadł na ziemi i oparł się o ścianę, zrobiłam to samo. Po
chwili milczenia Ami chwycił mnie za rękę i delikatnie zaczął bawić się moimi
palcami. – Prim, posłuchaj mnie… Po
prostu mnie posłuchaj… Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe. Widzisz kogoś w
mediach, kogoś komu udało się w życiu, kogoś kto się z niego cieszy, zupełnie
go nie znasz, a musisz… Cholera, Prim, gdybym tylko mógł cofnąć się w czasie
nigdy bym cię tu nie przyprowadził, nigdy. Musisz mi obiecać, że go zabijesz.
Proszę. Mogę ci pomóc, jak tylko dam radę, ale on musi zginać, nikt a nikt nie
może obwinić cię za jakieś nie powodzenie. Wszystko musi pójść jak z płatka.
Niall Horan ma być martwy, a ty masz być tą która pociągnęła za cyngiel. Szef nie ma
duszy, rozumiesz? Skończy z tobą jak z szmacianą lalką jeśli nie dostanie tego
czego chce. – głos mu się załamał, stał się wręcz płaczliwy. – Mam gdzieś
Szefa, mam gdzieś tego cholernego chłopaka, nie mogę cię stracić. Nie
poradziłbym sobie z twoją stratą. – ponownie wziął mnie w ramiona. Byłam zbyt
zaskoczona, żeby cokolwiek powiedzieć, żeby wyrwać się z jego uścisku,
zaprotestować. Ami nigdy nie mówił do mnie w taki sposób. – Wiesz dlaczego cię
tu przyprowadziłem? – zapytał. Pokiwałam przecząco głową, wciąż nie mogąc
wydusić ani słowa. – Sądziłem, że to będzie najbezpieczniejszy sposób żeby mieć
cię przy sobie i cię nie stracić. Myślałem, że polubisz się z Rosalie i, że się
zaprzyjaźnicie, że będziemy się dobrze bawić i być razem. Cały czas. Teraz
widzę jak bardzo cię tym wszystkim skrzywdziłem. Wybacz mi. Musisz mi
wybaczyć i obiecać, że skończysz z tym chłopakiem. To wbrew pozorom nie takie
trudne. Pomogę ci. Nie każ mi cię tracić…
Kocham Cię. – zesztywniałam. Kochałam Ami'ego od zawsze, jak brata, jak
przyjaciela… On też kochał mnie jak siostrę… Prawda? Właśnie w takim znaczeniu
to powiedział, czyż nie? – Cholera, Primrose, naprawdę cię kocham. Jestem w
tobie zakochany, byłem zakochany już wtedy kiedy w podstawówce spodobał ci się
Ethan i to nie minęło do dziś. – wypuścił mnie z uścisku, oczekując pewnie, że
coś powiem. Musiałam zebrać się na odwagę żeby coś powiedzieć. Kompletnie nie
wiedziałam jednak co powinnam zrobić. Cała się trzęsłam. Z moich ust wydobyły się jakieś pojedyncze
słowa które raczej nie miały wygórowanego znaczenia, to chyba był właśnie szok.
Tym bardziej się zwiększył gdy Ami, potwierdzając moje obawy wpił się w moje
usta. Z początku nie odwzajemniłam jego pocałunku, jednak po chwili kiedy
sztywność opuściła moje ciało oddałam mu pieszczotę. Całowałam się z moim
najlepszym przyjacielem, całowałam się z Ami'm który był wierny jak pies. Świat
faktycznie stawał na głowie.
Pocałunek nie trwał nawet pięć sekund, nie był nawet
namiętny. To ja go przerwałam ze skrywaną ulgą, Ami był wyraźnie zadowolony, ale
też trochę niezaspokojony.
- Prim. – w jego głosie usłyszałam mnóstwo czułości, tak
jakby słowami składał na mnie ponownie pocałunek. Czułam się inaczej niż z
Niall'em który mnie odprężał, działał na mnie kojąco, podniecał mnie i
uszczęśliwiał każdym słowem. Czułam się jakbym właśnie pocałowała rodzonego
brata.
- Ami. – powiedziałam z trudem, uśmiechając się, pewnie w
dość durny sposób. Przybliżył się do mojej twarzy, czułam na nosie jego oddech.
Dałam mu cholernie zły sygnał, widziałam jak w jego oczach tańczy
szczęście i nadzieja. Byłam jednak nadto zszokowana aby wyjaśniać mu jak mają
się moje sprawy sercowe.
- Muszę iść do domu, obowiązki czekają. Zobaczymy się wkrótce,
prawda? – przełknęłam gulę która zgromadziła się w moim gardle aby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Mhm. – wychrypiałam. Szatyn złożył pocałunek na moim czole,
odwrócił się i tanecznym krokiem zniknął za zakrętem.
To nie mogło dziać się naprawdę. Jakbym miała jeszcze
niedosyt cholernych komplikacji.
~*~
-Primrose! – jeśli na świecie żyła osoba która miała
większego pecha ode mnie to naprawdę jej współczułam. Rosalie wskoczyła za mną
do wagonika metra. Czekała mnie podróż w męczarniach.
- Rosalie. – to już druga rozmowa w której napowtarzam się
samych imion. Ciekawe czy i blondynka wyzna mi, że tak naprawdę jest we mnie
zakochana i może pomóc mi zabić Horana, żeby tylko Szef nie wyładował później
na mnie swoich nerwów, które z wszystkich opowieści jak przypuszczam były mocno
zszargane. Dziewczyna opadła na siedzenie tuż obok mnie.
- Wiem, że pewnie nie masz ochoty, ale możemy chwile pogadać?
– bingo.
- Masz rację, nie mam ochoty.
- Proszę… - spojrzałam na nią zaskoczona. Rosalie nigdy nie
mówiła proszę, w dodatku naprawdę proszącym tonem.
- Słucham? Możesz to powtórzyć? – zapytałam wesoło. Przewróciła
oczami.
- Oh nie igraj ze mną…
- Tak, tak, tak, bo jeszcze zrobicie mi krzywdę bla, bla,
bla… - teraz to ja pretensjonalnie przewróciłam gałkami ocznymi.
- Nie o to mi chodzi, nikt nie zrobi ci krzywdy za to, że
przyłapałaś mnie na proszeniu. To moja wpadka. Po prostu daj mi chwilę, też
jadę do centrum. – wiedziałam już, że się zgodzę. Rose wydawała się być jakaś
skruszona.
- Okej…? - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż zgoda.
- Dużo myślałam… Może wcale nie różnimy się od siebie tak bardzo…
- zaczęła cicho.
- To komplement czy obelga? – zaśmiałam się.
- Oh, zamknij się. – zawtórowała mi. – Chodzi mi o to, że…
Dlaczego wciąż w tym tkwisz? No wiesz, czemu jeszcze nie rzuciłaś tego całego
gangu w cholerę i nie zaczęłaś poważnie myśleć o życiu? – to pytanie kompletnie
zbiło mnie z tropu.
- Skąd wiesz, że nie myślę poważnie o życiu? – miałam
wrażenie, że zasycha mi w ustach. Byłam sfrustrowana przez Ami’ego do granic
możliwości, to nie dobry moment na poważne rozmowy.
- Bo gdyby tak było już dawno podziękowałabyś Mazziemu.
Najpewniej nawet nie miałabyś Szefa na gaciach. Dlaczego więc wciąż w tym
siedzisz?
- A ty? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Westchnęła,
wiedziała, że będzie musiała zacząć, inaczej słowa ze mnie nie wydusi.
- Nie łatwo się z tobą rozmawia… No dobrze… Chodzi o to, że
kiedy byłam mała… Moi rodzice nie należeli do najbogatszych ludzi na świecie,
ale bardzo się kochali. – uśmiechnęła się. – Zawsze miałam poczucie, że jestem
dla nich ważna i, że zrobiliby dla mnie wszystko. Tata traktował mamę z
szacunkiem, codziennie dostawała od niego bukiet kwiatów. Nie żartuję. Stwierdziłam
wtedy, że kiedyś też chce mieć takiego męża. Który będzie mnie całował na dzień
dobry i dawał bukiet kwiatów. Byli dla mnie wzorem. Mama była dla mnie wzorem.
Ale odeszła. Miała wypadek, zginęła na miejscu. Miałam wtedy siedem lat. Nie
minął rok, jak straciłam tatę. W jego czasie staczał się coraz bardziej na dno,
tak bardzo za nią tęsknił. Widziałam na własne oczy jak miłość go niszczy, aż w
końcu odebrał sobie życie, a ja zostałam sama. Mieszkaliśmy w Walii. Wtedy
postanowiłam, że nigdy nikogo nie pokocham, bo jak piękna nie byłaby miłość i
tak prędzej czy później cię zniszczy. To było mocne postanowienie jak na
ośmiolatkę… Dowiedziałam się wtedy, że tata miał siostrę, która wyszła za mąż,
jednak również zginęła. Rak. Brat taty ożenił się ponownie i wraz z nową żoną
mieszkał tu, w Londynie. To była moja najbliższa rodzina. Mąż mojej zmarłej
ciotki której nigdy nie poznałam. Musiałam z nimi zamieszkać, to była dla mnie
tortura. Byłam szarą myszką, od zawsze. Wujek i jego żona, Camilla mają córkę.
Była straszną suką. Zawsze mnie poniżała. Chciałam się na niej odegrać, w taki
sposób znalazłam się tu… Tu poczułam się wreszcie wyjątkowa, doceniona.
Poczułam się kimś ważnym. Poczułam, że w przeciwieństwie do każdej angielki uczestniczę
w czymś dużym. Może nie powinnam tego poruszać, ale słyszałam od Mazziego, że
twoi rodzice też nie żyją. Dlatego stwierdziłam, że może mamy ze sobą coś
wspólnego. Że obydwie jesteśmy… cóż, w dupie. Że odnalazłyśmy się w jakimś
innym miejscu w którym w końcu mogłyśmy poczuć się totalnie wyjątkowo. To
miejsce jest nasze Prim, mamy szansę tu być kimś. Normalnie już dawno byłybyśmy
nikim. Ja byłabym ośmiolatką stłamszoną przez kuzynkę sukę, a ty… tu musisz
sobie dopowiedzieć sama. Kim byłabyś? Nie muszę znać twojej historii, wiem, że
jest podobna. - Metro się zatrzymało. Rosalie obdarzyła mnie jeszcze nieśmiałym
uśmiechem i wysiadła. Ja pojechałam dalej z nową falą myśli w głowie. Jedna
jednak przeważała nad wszystkimi innymi, myśl która wygrała z frustracją na Ami’ego,
złością na Mazziego, nawet z Niall’em.
Rosalie miała rację. To moje miejsce na świecie, bez niego
już dawno byłabym nikim.
~*~
Ignorowałam już któryś telefon z rzędu. Rano obiecałam mu
spotkanie, mieliśmy iść razem na kolację. To miała być randka, żadna
niby-randka, tylko taka najprawdziwsza na świecie. W tej chwili w sercu czułam
pustkę, nic więcej. Odepchnęłam uczucia w jego głąb i idealnie udawało mi się
je ignorować. Leżałam na łóżku z nogami opartymi na ścianie ze zmiętym
egzemplarzem Buszującego w Zbożu. Przez
chwile nawet zaczynałam mieć dość Niall’a i jego naprzykrzania się, no ale cóż,
właśnie go wystawiłam. Musiałam. To było jedyne właściwe rozwiązanie. Po
rozmowie z Rosalie doszłam do kilku wniosków, między innymi do takiego aby
Niall’a traktować tak jakby go nie było, już teraz. Mazzie, Amie i Rose byli
moją rodziną od zawsze. Spędziłam z nimi kilka ostatnich lat, nie mogłam nagle
przez jakiegoś chłopaka rzucić wszystkiego na co sobie zapracowałam. Nie mogłam
tak po prostu pogodzić się z Gertrude, która cholernie się myliła twierdząc, że
jestem inna niż moi przyjaciele z gangu i, że jestem w stanie ich rzucić. Nie
mogłabym zacząć być przykładowym obywatelem, nie mogłabym jadać z Olivią,
umawiać się z Niall’em i robić mnóstwo innych poprawnych rzeczy.
Telefon zadzwonił po raz kolejny doprowadzając mnie tym do
prawdziwego szału. Cisnęłam książkę w róg łóżka nie zaznaczając strony, znałam
ją już na pamięć. Odebrałam, coś mu się należy, nie powinien ostatniego
tygodnia swojego życia spędzić moknąc na deszczu przed restauracją o zmierzchu.
Tyle mogłam mu zaoferować.
- Primrose. – w jego glosie usłyszałam ulgę. – Jesteś
okropna, zdajesz sobie sprawę, że się martwię, chciałem po ciebie podejść, ale
jest jakaś awaria metra, wziąłem taksówkę, ale nie dojeżdża przez korki...
Gdzie jesteś? – coś zakuło mnie w sercu.
- Coś mi wypadło, przepraszam, nie dam rady przyjść. –
wyrzuciłam z siebie ciągiem na jednym oddechu.
- Coś się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej? – to
trudniejsze niż sądziłam. Siłą woli zamknęłam „uczucie” w klatce, którą
zamknęłam szczelnie kilkoma kłódkami.
- Mówiłam, przepraszam. Wszystko w porządku. – rzuciłam
sucho.
- Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie.
- Cholera jasna, przestań we wszystkim doszukiwać się swojej
winy. Nie użalaj się, wróć do domu i zrób coś fajnego. Ja w ten wieczór cię nie
rozerwę. – przełknęłam ślinę.
Cisza.
- Czy jeśli zapytam o to czy zobaczymy się w najbliższym
czasie będzie to naprzykrzanie się? – nie mogłam znieść bólu w jego głosie.
Podjęłam decyzje, ale świadomość, że ranię blondyna nie była łatwa.
- W najbliższym czasie mogę być zajęta. Muszę kończyć, cześć. –zakończyłam połączenie.
Nie byłabym w stanie znieść choćby jednego słowa więcej wypowiedzianego przez
niego.
Gertrude
Byłam chwilowo
jedynie potocznym obserwatorem. Obserwatorem ludzkich uczuć. Siedziałam po
turecku na miękkiej pościeli na moim łóżku. Na fotelu przede mną sztywno
siedział Niall, przyjaciel mojego chłopaka, który był moim problemem,
jakkolwiek to brzmi, było to chyba najwłaściwsze ujęcie. Przyszedł do mojego
domu po raz pierwszy, co więcej po raz pierwszy ten roześmiany blond włosy chłopak
zdawał się borykać z jakimś problemem, na tyle zajmującym aby zwracać się o
pomoc i to w dodatku do mnie. Zapytał czy mogę poświęcić mu chwilę, czy mogę mu
pomóc. Oczywiście, że mogłam. Przynajmniej to pierwsze. Nie ukrywam, że
domyślałam się o co mu chodzi, w innym wypadku porozmawiałby z Liamem, czy
którymkolwiek ze swoich przyjaciół. Tak więc wpatrywałam się w skuloną postać która zdawała się powoli zbierać w jedną składną całość swoje myśli mnąc
przy tym z uporem maniaka swój szary t-shirt.
- Przepraszam
jeśli zrujnowałem ci wieczór… - zaczął, aczkolwiek bynajmniej nie zmierzał do
sedna.
- Niall, już
to omówiliśmy. – spokojnie popatrzyłam w jego smutne oczy. – Jak tylko potrafię
pomogę ci… A domyślam się o kogo ci chodzi i w tym przypadku mogę spróbować.
Primrose? – zapytałam bez ogródek. W jego oczach zarejestrowałam pewną zmianę.
Na chwilę rozbłysły, a następnie ponownie zgasły pogrążając się na powrót w
smutku.
- Primrose. –
westchnął. – Znasz ją chyba jak nikt inny… Bynajmniej nikt inny kogo znam i o
kogo istnieniu powiązanym z nią wiem. W ogóle mało o niej wiem. Czy ktoś coś w
ogóle o niej wie? – w moim gardle zebrała się gula. Miałam ochotę przytulić
Niall’a i powiedzieć mu… sama nie wiem co. Moja przyjaciółka widocznie nie
potraktowała go lekko, wyglądał na zranionego. I to porządnie.
- Jedyną
osobą która cholernie dużo o niej wie, równocześnie nie wiedząc zupełnie nic
jest ona sama… Jeśli chodzi o mnie to myślę, że znam ją dostatecznie dobrze aby
móc komuś powiedzieć, że warto ją poznać, ale niewystarczająco dobrze aby
stwierdzić, że to dobra decyzja.
- Co masz na
myśli? – zapytał cicho po chwili milczenia. Wiedziałam, że zrozumiał co miałam
na myśli, jednak liczył na to, że powiem mu coś więcej.
- Dokładnie
to co powiedziałam, przykro mi ale nie umiem tego jaśniej wytłumaczyć. Po
prostu powiedz co się dzieje…
- Zakochałem
się. – przerwał mi pewnie. Zamurowało mnie. Tego się obawiałam, przed tym
próbowałam ochronić zarówno Prim jak i Niall’a, jednocześnie kompletnie nie
spodziewając się, że do tego dojdzie. – Zanim cokolwiek powiesz… Jestem pewny. Nigdy
wcześniej się tak nie czułem. Ona coś we mnie tchnęła, sprawiła, że chciało mi
się od nowa żyć pełną parą. Spowodowała, że znalazłem punkt wokół którego
wszystko się kręci. Jakkolwiek to brzmi. Trudno mi mówić o uczuciach. Jej też,
tyle wiem. Było cudownie, każdorazowo. Jednak za każdym razem kiedy dochodziło
między nami do czegoś poważniejszego ona się ulatniała. Do wczoraj. Wczoraj
została. Prawie jej powiedziałem… Prawie wyznałem jej, że ją kocham. -
przełknął ślinę. – Rano odprowadziłem ją do domu, mieliśmy zjeść wieczorem
kolacje, nie zjawiła się. Czekałem na nią chyba z godzinę, nie odpowiadała na
telefony, a potem nagle jakby nigdy nic odebrała i zachowywała się dziwnie… Właściwie
potraktowała mnie jak śmiecia. Powiedziała, że dziś nie może mnie zabawić.
Wcześniej też zachowywała się dziwnie, ale wszystko starałem się jakoś tłumaczyć. –
ostatnie słowa niemal wypiszczał. Wyglądał jakby zaraz mógł się rozpłakać. Powoli
analizowałam opowiedzianą historię. Fakty które mi przedstawił łączyłam z tymi
które znałam. Wszystko powoli ułożyło się w jedno.
Primrose
miała swój interes w poznaniu Niall’a, tu nic nie stało się przypadkiem, a ja
jej to tylko ułatwiłam.
- Cholera… -
syknęłam zrywając się z łóżka prosto w stronę balkonu. – Odprowadzisz się sam
do drzwi? Proszę.
- Ale… -
wyjąkał, widocznie nie mógł sobie poradzić z tym, że uzewnętrznił się przed
kolejną dziewczyną i ona również ucieka.
- Obiecałam,
że pomogę ci jak tylko potrafię i właśnie to zamierzam zrobić. – zniknęłam za
balkonowymi drzwiami pozostawiając zdezorientowanego chłopaka wbitego w mój
skórzany fotel. Zdaję się, że nie takiego rodzaju pomocy oczekiwał, ale według
mnie ten był najlepszy. Albo po prostu jedyny jaki przyszedł mi do głowy.
Nie zdawał
sobie sprawy, że najbardziej pomogłoby mu po prostu zapomnienie o Primrose, raz
a dobrze.
Zwinnie
przeskoczyłam przez poręcz balkonu i pchnęłam na całe szczęście otwarte drzwi sypialni z sąsiedztwa. Nie wiedziałam od czego mam zacząć, ani co mam
w ogóle powiedzieć, ale wiedziałam, że chcę porządnie nakrzyczeć na Prim
za to jak lekkomyślną kretynką jest. Liczyłam na to, że Niall posłuchał
mnie i nie postanowił czasem nasłuchiwać. Zaczerpnęłam oddechu chcąc zacząć moją
litanię jednak kiedy tylko odnalazłam postać mojej przyjaciółki opuścił mnie
zamiar obwiniania jej o wszystko, jej skulona na łóżku osoba totalnie zbiła
mnie z tropu. Płakała. Pierwszy raz w życiu widziałam, że Primrose
płacze.
- Hej? –
drgnęła i podniosła się patrząc na mnie spod zapuchniętych powiek.
- Idź sobie. –
wykrztusiła przez łzy, chciała zabrzmieć stanowczo aczkolwiek jak wielkie
pozory stanowczości chciałaby w tej chwili zachować, nie udałoby się jej to za
chiny ludowe. Wbrew jej prośbie przysiadłam się na łóżko obok niej i zaczęłam nieśmiało głaskać ją po plecach.
- Nigdzie się
nie wybieram, skarbie, ani na krok. Tęskniłam za tobą… Nie powinnam była wtedy
mówić tego co powiedziałam, ale…
- Miałaś
rację. – przerwała mi. Pytająco uniosłam brew. – Po prostu ją miałaś, okej? –
strumień nowych łez wypłynął jej z oczu. Położyłam się obok niej i chwyciłam ją
za rękę. Delikatnie ścisnęła moją, jakby nie była pewna czy może to zrobić.
Strasznie
współczułam jej sposobu w jaki przyszło jej żyć. Mimo, że nie wiedziałam o niej
w stu procentach wszystkiego, była najbliższą mi osobą, sądzę, że z
wzajemnością. Wiedziałam o ludziach z gangu, opowiadała mi o Rosalie, Ami’m czy
Mazziem jednak nigdy nie szczegółowo, wiedziałam, że oni natomiast nie mają
pojęcia o moim istnieniu, że Prim jakoś zachowała mnie w tajemnicy, ku mojej
uciesze. Nie wiedziałam i nawet nie chciałam wiedzieć czym dokładnie się tam zajmuje,
przybliżając sobie idee gangów z filmów z dnia na dzień bałam się o nią coraz
bardziej. Jeśli chodzi o fakt czy bałam się jej, rozpracowałam jej psychikę na
tyle aby wiedzieć, że nie jest groźna, nie dla drugiego człowieka. Nie miałam
pojęcia o jej rodzicach, co się z nimi stało, kim byli, nie wiedziałam jak
znalazła się w gangu, jak wylądowała u Olivii. Jej przeszłość była tabu, liczyło się to co jest teraz. Nawet
przyszłość w jej życiu nie miała znaczenia, w przeciwieństwie do mojego. Liczy
się dla mnie to jakie studia skończę, na jakim uniwersytecie, co będę robić
potem i z kim. To co sobie wymarzyłam i do czego dążę, to niewielki dom pod miastem, Liam jako mój mąż, dwójka dzieci, pies i spory ogród. To
bezpieczne marzenie. Współczułam Primrose braku bezpiecznych marzeń.
- Był u mnie
Niall. – zaczęłam delikatnie. Spojrzałam na nią z ukosa aby zarejestrować jak
zareagowała na te słowa. – Dosłownie przed chwilą. Był… Cóż, w podobnym stanie
jak ty, z tym, że jeszcze nie zamienił się w wodospad. Opowiedział mi o… Nie
wiem o jak wielu rzeczach. Mówił bardzo ogólnikowo. – ponownie zerknęłam na
twarz przyjaciółki. Słuchała mnie z bólem wymalowanym na twarzy. Postanowiłam
kontynuować. – O tym, że zbliżaliście się do siebie, a ty za każdym razem
dawałaś w długą. O tym, że kiedy już postanowiłaś zostać potraktowałaś go jak
śmiecia, byłaś oschła, nie zjawiłaś się na kolacji… Powiedziałaś, że nie
będziesz go już zabawiać. Wiesz… Gdybym nie wiedziała, że to Niall
stwierdziłabym że miałaś ku temu jakiś logiczny powód, że chłopak mógł zachować
się w stosunku do ciebie niestosownie, że mógł cię urazić, zranić… Że naprawdę
mogłaś być dziewczyną do zabawiania. W końcu takie rzeczy się zdarzają, są wręcz na porządku
dziennym w naszej rzeczywistości. Ale wiem jakim chłopakiem jest Niall. Niall na
którego leci pół populacji naszego globu od jakiś trzech lat, a on
zainteresował się dopiero tobą. Niall który nawet po tym kiedy potraktowałaś go
jak śmiecia, bo to właśnie zrobiłaś, przyszedł do mnie i poprosił mnie o pomoc
bo… Bo chyba nie jest gotów się poddać. – fakt, że chłopak wyznał mi, że się
zakochał postanowiłam zachować w tajemnicy. Tego jednego Prim nie powinna
dowiedzieć się ode mnie, a od niego. Zataiłam też fakt, że jestem dużą fanką tego aby Niall dał sobie jednak spokój i aby ona również go sobie dała, ponieważ może się to źle skończyć. Czułam to po kościach.
- Zawaliłam. –
wyszlochała. – Zawaliłam jak jeszcze nigdy w życiu.
Hey ho! Udało mi się sklecić rozdział piąty, z czego jestem
niesamowicie dumna biorąc pod uwagę tempo mojego
pisania. Jeśli istnieją osoby czytające Murder In Week, proszę
dajcie o sobie znać w komentarzu, zostawcie po sobie jakąś
opinię, cokolwiek. Możecie nawet o coś zapytać, z przyjemnością
odpowiem :)x
Jeśli mi się uda nie za długo pojawi się chapter 6 ponieważ nie
zapowiada się aby był długi powinnam sprostać mu szybciej niż
pozostałym. Tak więc z Prim i Niall'em widzimy się niedługo! :)
Wohoo nowy rozdział! :D
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny rozdział, no i oczywiście czekam na następny.
Chciałam też dodać, ze nadal tutaj jestem i nie zamierzam znikać :)
życzę weny xx