poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Chapter 5

Primrose
Ranek nastał bardzo nagle. W pierwszej chwili po obudzeniu się, nie byłam w stanie stwierdzić kiedy i na czym minęła mi noc. Otworzyłam leniwie oczy. Miła w dotyku kołdra otulała moje nagie ciało, opierałam głowę na czyjejś klatce piersiowej która rytmicznie unosiła się w górę i w dół. Czyjaś ręka obejmowała moje nagie plecy i przytulała mnie do siebie.

Niall.

Cholera, cholera, cholera, cholera,

Cholera,

Cholera…

Pierwsze co chciałam zrobić kiedy sytuacja stała się dla mnie w pełni jasna to zerwać się na równe nogi i uciec jak najdalej potrafię, o ile po drodze nie zapadłabym się pod ziemię ze wstydu. To ja to zaczęłam. To ja rzuciłam się na niego i łapczywie brałam go sobie jak gdybym miała ku temu jakieś prawo. Wspomnienia z nocy wracały i wypełniały mój umysł. Wyciągam pistolet, zbiegam po schodach, Niall mnie zatrzymuje, wracamy na górę, rzucam się na niego, całujemy się, całujemy się całe wieki, on ściąga mój t-shirt… To on ściągnął najpierw mój t-shirt czy może to ja pozbyłam ubrania jego? Kto był winny temu do czego między nami doszło?
Mimo tego jak niesamowicie pochopny był ten czyn, jak niesamowicie idiotyczny i egoistyczny z mojej strony, było cudownie i nie mogłam temu zaprzeczyć.
Gorące ciało obok mnie poruszyło się delikatnie, chłopak zmienił pozycję przytulając mnie do siebie mocniej. Całe moje wnętrze wypełniło się wspomnieniem jak delikatnie dotykał mnie w nocy, z jakim podziwem na mnie patrzył, z jaką pasją i… szczęściem. Z jakim szczęściem ja 
patrzyłam na niego.
Niall, przez ciebie mam przechlapane. Co więcej, ty również masz przechlapane.
Przez całe moje wcześniejsze życie, bałam się zbliżyć do przedstawiciela płci męskiej innego niż Ami. Bałam się kontaktów damsko-męskich na poważnie. Teraz już się nie bałam. Teraz byłam nową mną, która nie bała się być szczęśliwa. Bo tak właśnie w tej chwili się czułam, jak gdybym mogła zwyciężyć wszystko, calutki świat. Szefa.

- Primrose? –drgnęłam.
- Obudziłeś się. –stwierdziłam najbardziej oczywistą rzecz, uśmiech mimowolnie wypłynął na moje usta, podniosłam się na ramionach, wykręcając się w taki sposób aby móc spojrzeć mu w twarz. Sięgnął dłonią do moich ust i dotknął ich lekko. Pogłaskał moje wargi, a następnie złożył na nich pocałunek.
- Czy my… Cholera, czy naprawdę to zrobiliśmy? - nie mogłam napatrzeć się na iskierki w jego oczach.
- Mhm… Tak sądzę. – poczułam, że oblewam się rumieńcem. Nigdy się nie rumieniłam.
-Nie uciekłaś…
- Nie miałam okazji. – zaśmiałam się cicho. – Poza tym, przekonałeś mnie, że warto zostać. – mój wzrok przebiegł z roześmianej twarzy Niall’a na budzik stojący na biurku. Mój uśmiech zamienił się w grymas. – Niestety, chyba będziemy musieli podtrzymać tradycję. Jeśli zaraz nie wrócę do domu, porządnicka Olivia która dostała ostatnio jakiś przebłysków instynktu macierzyńskiego dostanie szału kiedy zobaczy, że moja sypialnia jest pusta. Wtedy nie zobaczymy się przez wieki, ponieważ będzie śmiała twierdzić, że może mnie uziemić ponieważ jestem nieodpowiedzialna bla, bla, bla, a to ona za mnie odpowiada, bla, bla, bla, a nie ma czasu ani głowy żeby rozwiązywać kłopoty młodzieży którą sama na marginesie jeszcze jest. Więc po prostu lepiej wrócę, zanim narażę biedną Olivię na ciężar matczynych pogadanek z którymi sobie kompletnie nie radzi. – westchnęłam równo z Horanem.
- Mogę cię odwieźć jeśli chcesz. – zaproponował.
- Masz prawo jazy? – zmarszczyłam brwi, powoli podnosząc się z łóżka.
- Lepiej. Mam rower!
~*~
Przemierzałam krótki odcinek między ohydną stacją metra jednej z dzielnic przemysłowych dzielący mnie od hali z magazynami. Musiałam się stawić przed Mazziem jeśli nie chciałam mieć większych kłopotów niż te które nabyłam do tej pory. Musiałam się jakoś chronić, zyskać trochę czasu. Od dzisiejszego ranka coś we mnie pękło, teraz nie dbałam już tylko o samą siebie, dbałam też o kogoś, a to dodawało mi sił w ciągnięciu tej całej szopki. Choć pewnie to dość absurdalne. Schyliłam się i przeszłam pod zsuwanymi drzwiami. Wszyscy byli na miejscu, każdy zajął sobie jakieś miejsce w małej klitce urządzonej na coś imitującego mieszkanie i zajmował się czymś co kompletnie przestało mnie obchodzić. Wzdrygało mnie na samą myśl, że Mazzie może tu mieszkać, nawet mimo tego, że za nim nie przepadałam. Troje par oczu zwróciło się w moją stronę kiedy dociągnęłam drzwi do samego dołu. Czułam na sobie ich spojrzenia, wszystkie były napięte i wścibskie, tylko Ami był łagodny, ale Ami to Ami.
- Jestem. – rzuciłam tylko, tak jakby istniała możliwość, że ktoś przegapił moje wejście, i wsunęłam się na poplamione kawą biurko. Spojrzenia wciąż mnie lustrowały.
- Trzeci dzień minął. – oznajmił Mazzie. Wkurzył mnie.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jestem tu tylko po to abyś znów przypomniał mi że po poniedziałku jest wtorek. Rozmawialiśmy wczoraj, nic się nie zmieniło, moja orientacja w czasie wciąż nie zawodzi. – syknęłam wpatrując się w prosto jego czarne oczy z wyrzutem.
- Stwierdziliśmy, że ten jeden poranek i tak niczego nie przyśpieszy. Stęskniliśmy się, pogadajmy. - wtrąciła Rose z głupkowatym uśmiechem. „Stwierdziliśmy”? Od kiedy twierdzili coś razem?
- Wy? – prychnęłam. – Nie sądziłam, że się skumplowaliście. – przez twarz blondynki przeszedł szybko cień satysfakcji. No tak, marzyła aby nazwać siebie i Mazziego per „my”.
- Trzymamy się razem, Devil. Jesteś totalnie głupia jeśli uważasz inaczej. – Mazzie zdawał się jej bronić. Ha, ha, ha. Konspiracyjnie uniosłam brwi.
- Oho, trzymamy się razem? Może pójdziemy na film do kina, huh? – zaśmiałam się. Wiedziałam, że przekraczam pewną granicę, ale przestało mi to przeszkadzać, byłam skrajnie zirytowana i jakby… zazdrosna. Czułam się zazdrosna, że Mazzie, Rosalie i Ami, ponieważ niewątpliwie mój przyjaciel należał do owego „my” są przeciwko mnie. – Siedem dni, to siedem dni, Rose. Rozmawiałam z Mazziem. – spojrzałam na niego. – Nasza droga przyjaciółka nie musi się o mnie martwić, prawda?
- Wasze zmartwienia mam w dupie, ustalmy to jasno. Po prostu rób co każe, i nie komplikuj spraw bardziej niż udało ci się to zrobić do tej pory. Rosalie najwidoczniej dobrze robi, że ma cię na oku. Obydwoje wiemy z jakiego powodu. – przełknęłam ślinę. Zarejestrowałam po zmianie wyrazu twarzy siedzącego cicho Ami’ego, że zaciekawił się słowami które zaczęły padać. Nie wiedział. Nie wiedział, ani nawet nie podejrzewał, że cokolwiek zaszło pomiędzy mną i Niall’em, to mnie zaskoczyło.
–Należysz do nas, jesteś naszym człowiekiem, a to działa właśnie w taki sposób. Najwyższy każe, najniżsi robią, nie ma odwrotu, dobrze wiesz. Nie żebym miał jakiekolwiek poczucie wspólnoty, czy rodzinnego ogniska. – wzbierała się we mnie fala gniewu. Wcześniej, przed tym cholernym zleceniem wszystko było inaczej. Odnosiłam chore poczucie bezpieczeństwa i przynależności będąc w towarzystwie tej trójki. Czułam, że komuś na mnie zależy, że dla kogoś jestem ważna. Od kiedy postawiono mnie przed faktem, że to coś więcej niż sama przynależność zauważyłam jak jestem traktowana. Zauważyłam, że tak naprawdę nie znoszę blondynki, tak jak i nieogolonego przełożonego. Nie znoszę Szefa i całej tej chorej organizacji. Nie znoszę tego, że jestem zła. Nie znoszę tego, że to wszystko uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie. Nie znoszę tego, że uniemożliwia mi Niall’a. Tą ostatnią myśl postarałam się wyrzucić z umysłu tak szybko jak się w nim pojawiła.
Coś co sprawiało mi radość, coś co lubiłam z dnia na dzień stało się najbardziej ohydną rzeczą w całym moim ohydnym życiu.
- Nie siedzę w tym od wczoraj. Wcześniej nie sprawiałam problemów, więc przestańcie mnie traktować jak gdybym miała oddać was za godzinę w ręce federalnych, okej? Gubię się w waszym cholernym toku myślenia. Dostaje zlecenie, które zdaje się być dla was cholernie ważne, ale nikt nie okazuje mi nawet krztyny zaufania. Mazzie – zwróciłam się do starszego kolegi – mówisz mi, że to jak się do tego zabieram jest beznadziejne i, że na pewno mi się nie uda, a sekundę później wyjeżdżasz z gadką, że liczysz na mnie bo mam potencjał. Potrafię o siebie zadbać, jestem z wami na tyle długo, aby wiedzieć o co chodzi w tym interesie. Możecie mnie śledzić, jeść ze mną posiłki i sypiać w jednym łóżku, a potem razem ze mną pchnąć nóż w klatkę piersiową tego chłopaka, czemu nie. – zsunęłam się z mebla. Wzbierana we mnie furia osiągała coraz wyższy poziom. Chciałam powiedzieć tak wiele, wykrzyczeć im w twarz jak bardzo mnie zniszczyli i jak bardzo ich za to nienawidzę. Miałam ochotę kopać, wydrapać im oczy i nawet płakać. Ale nie mogłam. Zamiast tego musiałam powiedzieć im, że mogą mi zaufać, że jestem z nimi, jakkolwiek ich nie znoszę i, że zrobię swoje. Musiałam pozostać bez wyrazu, nie mogłam naglę wszcząć rewolucji. Nikt z nich nie mógł dowiedzieć się, że wszczęło się we mnie powstanie. Przynależność do gangu była czymś jak relacja między dwojgiem najbliższych sobie ludzi. Zero sekretów, wiemy o sobie wszystko. Każdy tego przestrzegał, do tej pory.
- Chrzańcie się. – burknęłam tylko, otworzyłam sobie wejście na korytarz magazynu i ruszyłam szybko przed siebie nie zważając nawet na to w którą stronę zmierzam, prędzej czy później i tak trafię na wyjście. Zaczęłam biec. Korytarze między boksami ciągnęły się tu naprawdę w nieskończoność, krzyżując się ze sobą. Powoli zaczęłam tracić siłę. Moje policzki były mokre. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Słone krople spływały po moich policzkach, skapywały z brody na koszulkę i uwalniały złość której nie mogłam wyrazić słowami. Zatrzymałam się i spróbowałam łapać je na dłoń, były gęste. Poczułam się jak odkrywca, stojąc tak przez dłuższą chwilę i wpatrując się w łzy powoli niknące na powierzchni mojej dłoni. Były delikatne, nic ich nie krępowało, były sobą.
Miałam coraz więcej wątpliwości, co do stwierdzenia „być sobą”, czy ktokolwiek potrafi nim być? Czy nie każdy musi kiedyś w życiu udawać i kłamać przez co traci cząsteczkę siebie? Moje cząsteczki latały gdzieś w przestrzeni, rozdarte pomiędzy dwoma światami których nie mogłam pogodzić, których nie mogłam ścierpieć. Nie wiedziałam na co zasługuje. Jeśli na świecie istnieje osoba z duszą zagubioną bardziej niż moja, szczerze jej współczuję.
- Prim! Prim… – odwróciłam się w tym samym momencie w którym chude męskie ciało zwaliło się na mnie.
-A…Ami… - wyjąkałam jakbym widziała przyjaciela pierwszy raz w życiu. Objął mnie. Jego serce biło w nierównomiernym tempie, musiał się zmęczyć w pościgu za mną.
- Możesz mi powiedzieć co się w ogóle dzieje? – zaśmiał się niepewnie. – Wszystko dzieje się tak zawrotną prędkością… Nie zorientowałem się w połowie, rzeczy o których mówił Mazzie… Z tym, że sobie nie poradzisz i w ogóle. Trudno za tym nadążyć, huh? – biedak po prostu nie miał zielonego pojęcia co się dzieje, jednak nawet mimo naszej długoletniej przyjaźni nie miałam najmniejszego zamiaru ani ochoty go wtajemniczać.
- Tak. – rzuciłam zachrypniętym głosem. Odsunął mnie od siebie delikatnie, tak aby mógł mi się przyjrzeć z góry, jego twarz stężała na widok moich zapuchniętych oczu. I ja mu się przyglądnęłam, starając się wykorzystać chwilę ciszy i po raz pierwszy dokładnie zbadać każdy detal jego twarzy, chociażby po to aby zapomnieć co mnie trapi. Był naprawdę przystojny, a fakt, że był zaniedbany tylko dodawał mu męskości. Wciąż widać w nim było te delikatne chłopięce rysy które miał jako dziesięciolatek, ale to nie bywałe jak dojrzał od czasu kiedy mieszkaliśmy w sąsiedztwie. Zrobiło mi się ciepło na sercu wspominając tamte czasy, poczułam się nawet szczęśliwa, że jest tu ktoś kto zna mnie tak długo. Jednak po chwili przypomniałam sobie jak zła jestem na wszystkich ludzi którzy przyczynili się do komplikacji mojego życia, on chcąc nie chcąc stał na ich czele. Gdyby nie cholerny Ami teraz pewnie siedziałabym w sypialni Gerty, możliwe, że poznałabym Niall’a i nic nie stało by na przeszkodzie abyśmy… Wzdrygnęłam się.
- Wszystko okej? – zapytał z troską. W odpowiedzi jedynie prychnęłam. Jak beznadziejnym przyjacielem trzeba być żeby pytać się czy wszystko jest okej kiedy twoja przyjaciółka ma zabić niewinnego chłopaka(w którym na dodatek się zakochała)? Ostatnia myśl nawet wypowiedziana szeptem w głowie zaskoczyła mnie tak bardzo, że twarz mi stężała w wyrazie zdziwienia. Zakochała. Pierwszy raz dopuściłam do siebie to słowo. Zdawało się być bardzo na miejscu.
– No tak, przepraszam. To chyba najgłupsze o co mogłem cię zapytać. – urwał. Usiadł na ziemi i oparł się o ścianę, zrobiłam to samo. Po chwili milczenia Ami chwycił mnie za rękę i delikatnie zaczął bawić się moimi palcami.  – Prim, posłuchaj mnie… Po prostu mnie posłuchaj… Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe. Widzisz kogoś w mediach, kogoś komu udało się w życiu, kogoś kto się z niego cieszy, zupełnie go nie znasz, a musisz… Cholera, Prim, gdybym tylko mógł cofnąć się w czasie nigdy bym cię tu nie przyprowadził, nigdy. Musisz mi obiecać, że go zabijesz. Proszę. Mogę ci pomóc, jak tylko dam radę, ale on musi zginać, nikt a nikt nie może obwinić cię za jakieś nie powodzenie. Wszystko musi pójść jak z płatka. Niall Horan ma być martwy, a ty masz być tą która pociągnęła za cyngiel. Szef nie ma duszy, rozumiesz? Skończy z tobą jak z szmacianą lalką jeśli nie dostanie tego czego chce. – głos mu się załamał, stał się wręcz płaczliwy. – Mam gdzieś Szefa, mam gdzieś tego cholernego chłopaka, nie mogę cię stracić. Nie poradziłbym sobie z twoją stratą. – ponownie wziął mnie w ramiona. Byłam zbyt zaskoczona, żeby cokolwiek powiedzieć, żeby wyrwać się z jego uścisku, zaprotestować. Ami nigdy nie mówił do mnie w taki sposób. – Wiesz dlaczego cię tu przyprowadziłem? – zapytał. Pokiwałam przecząco głową, wciąż nie mogąc wydusić ani słowa. – Sądziłem, że to będzie najbezpieczniejszy sposób żeby mieć cię przy sobie i cię nie stracić. Myślałem, że polubisz się z Rosalie i, że się zaprzyjaźnicie, że będziemy się dobrze bawić i być razem. Cały czas. Teraz widzę jak bardzo cię tym wszystkim skrzywdziłem. Wybacz mi. Musisz mi wybaczyć i obiecać, że skończysz z tym chłopakiem. To wbrew pozorom nie takie trudne. Pomogę ci.  Nie każ mi cię tracić… Kocham Cię. – zesztywniałam. Kochałam Ami'ego od zawsze, jak brata, jak przyjaciela… On też kochał mnie jak siostrę… Prawda? Właśnie w takim znaczeniu to powiedział, czyż nie? – Cholera, Primrose, naprawdę cię kocham. Jestem w tobie zakochany, byłem zakochany już wtedy kiedy w podstawówce spodobał ci się Ethan i to nie minęło do dziś. – wypuścił mnie z uścisku, oczekując pewnie, że coś powiem. Musiałam zebrać się na odwagę żeby coś powiedzieć. Kompletnie nie wiedziałam jednak co powinnam zrobić. Cała się trzęsłam.  Z moich ust wydobyły się jakieś pojedyncze słowa które raczej nie miały wygórowanego znaczenia, to chyba był właśnie szok. Tym bardziej się zwiększył gdy Ami, potwierdzając moje obawy wpił się w moje usta. Z początku nie odwzajemniłam jego pocałunku, jednak po chwili kiedy sztywność opuściła moje ciało oddałam mu pieszczotę. Całowałam się z moim najlepszym przyjacielem, całowałam się z Ami'm który był wierny jak pies. Świat faktycznie stawał na głowie.
Pocałunek nie trwał nawet pięć sekund, nie był nawet namiętny. To ja go przerwałam ze skrywaną ulgą, Ami był wyraźnie zadowolony, ale też trochę niezaspokojony.
- Prim. – w jego głosie usłyszałam mnóstwo czułości, tak jakby słowami składał na mnie ponownie pocałunek. Czułam się inaczej niż z Niall'em który mnie odprężał, działał na mnie kojąco, podniecał mnie i uszczęśliwiał każdym słowem. Czułam się jakbym właśnie pocałowała rodzonego brata.
- Ami. – powiedziałam z trudem, uśmiechając się, pewnie w dość durny sposób. Przybliżył się do mojej twarzy, czułam na nosie jego oddech. Dałam mu cholernie zły sygnał, widziałam jak w jego oczach tańczy szczęście i nadzieja. Byłam jednak nadto zszokowana aby wyjaśniać mu jak mają się moje sprawy sercowe.
- Muszę iść do domu, obowiązki czekają. Zobaczymy się wkrótce, prawda? – przełknęłam gulę która zgromadziła się w moim gardle aby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.  
- Mhm. – wychrypiałam. Szatyn złożył pocałunek na moim czole, odwrócił się i tanecznym krokiem zniknął za zakrętem.

To nie mogło dziać się naprawdę. Jakbym miała jeszcze niedosyt cholernych komplikacji.

~*~
-Primrose! – jeśli na świecie żyła osoba która miała większego pecha ode mnie to naprawdę jej współczułam. Rosalie wskoczyła za mną do wagonika metra. Czekała mnie podróż w męczarniach.
- Rosalie. – to już druga rozmowa w której napowtarzam się samych imion. Ciekawe czy i blondynka wyzna mi, że tak naprawdę jest we mnie zakochana i może pomóc mi zabić Horana, żeby tylko Szef nie wyładował później na mnie swoich nerwów, które z wszystkich opowieści jak przypuszczam były mocno zszargane. Dziewczyna opadła na siedzenie tuż obok mnie.
- Wiem, że pewnie nie masz ochoty, ale możemy chwile pogadać? – bingo.
- Masz rację, nie mam ochoty.
- Proszę… - spojrzałam na nią zaskoczona. Rosalie nigdy nie mówiła proszę, w dodatku naprawdę proszącym tonem.
- Słucham? Możesz to powtórzyć? – zapytałam wesoło. Przewróciła oczami.
- Oh nie igraj ze mną…
- Tak, tak, tak, bo jeszcze zrobicie mi krzywdę bla, bla, bla… - teraz to ja pretensjonalnie przewróciłam gałkami ocznymi.
- Nie o to mi chodzi, nikt nie zrobi ci krzywdy za to, że przyłapałaś mnie na proszeniu. To moja wpadka. Po prostu daj mi chwilę, też jadę do centrum. – wiedziałam już, że się zgodzę. Rose wydawała się być jakaś skruszona.
- Okej…? - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż zgoda.
- Dużo myślałam… Może wcale nie różnimy się od siebie tak bardzo… - zaczęła cicho. 
- To komplement czy obelga? – zaśmiałam się.
- Oh, zamknij się. – zawtórowała mi. – Chodzi mi o to, że… Dlaczego wciąż w tym tkwisz? No wiesz, czemu jeszcze nie rzuciłaś tego całego gangu w cholerę i nie zaczęłaś poważnie myśleć o życiu? – to pytanie kompletnie zbiło mnie z tropu.
- Skąd wiesz, że nie myślę poważnie o życiu? – miałam wrażenie, że zasycha mi w ustach. Byłam sfrustrowana przez Ami’ego do granic możliwości, to nie dobry moment na poważne rozmowy.
- Bo gdyby tak było już dawno podziękowałabyś Mazziemu. Najpewniej nawet nie miałabyś Szefa na gaciach. Dlaczego więc wciąż w tym siedzisz?
- A ty? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Westchnęła, wiedziała, że będzie musiała zacząć, inaczej słowa ze mnie nie wydusi.
- Nie łatwo się z tobą rozmawia… No dobrze… Chodzi o to, że kiedy byłam mała… Moi rodzice nie należeli do najbogatszych ludzi na świecie, ale bardzo się kochali. – uśmiechnęła się. – Zawsze miałam poczucie, że jestem dla nich ważna i, że zrobiliby dla mnie wszystko. Tata traktował mamę z szacunkiem, codziennie dostawała od niego bukiet kwiatów. Nie żartuję. Stwierdziłam wtedy, że kiedyś też chce mieć takiego męża. Który będzie mnie całował na dzień dobry i dawał bukiet kwiatów. Byli dla mnie wzorem. Mama była dla mnie wzorem. Ale odeszła. Miała wypadek, zginęła na miejscu. Miałam wtedy siedem lat. Nie minął rok, jak straciłam tatę. W jego czasie staczał się coraz bardziej na dno, tak bardzo za nią tęsknił. Widziałam na własne oczy jak miłość go niszczy, aż w końcu odebrał sobie życie, a ja zostałam sama. Mieszkaliśmy w Walii. Wtedy postanowiłam, że nigdy nikogo nie pokocham, bo jak piękna nie byłaby miłość i tak prędzej czy później cię zniszczy. To było mocne postanowienie jak na ośmiolatkę… Dowiedziałam się wtedy, że tata miał siostrę, która wyszła za mąż, jednak również zginęła. Rak. Brat taty ożenił się ponownie i wraz z nową żoną mieszkał tu, w Londynie. To była moja najbliższa rodzina. Mąż mojej zmarłej ciotki której nigdy nie poznałam. Musiałam z nimi zamieszkać, to była dla mnie tortura. Byłam szarą myszką, od zawsze. Wujek i jego żona, Camilla mają córkę. Była straszną suką. Zawsze mnie poniżała. Chciałam się na niej odegrać, w taki sposób znalazłam się tu… Tu poczułam się wreszcie wyjątkowa, doceniona. Poczułam się kimś ważnym. Poczułam, że w przeciwieństwie do każdej angielki uczestniczę w czymś dużym. Może nie powinnam tego poruszać, ale słyszałam od Mazziego, że twoi rodzice też nie żyją. Dlatego stwierdziłam, że może mamy ze sobą coś wspólnego. Że obydwie jesteśmy… cóż, w dupie. Że odnalazłyśmy się w jakimś innym miejscu w którym w końcu mogłyśmy poczuć się totalnie wyjątkowo. To miejsce jest nasze Prim, mamy szansę tu być kimś. Normalnie już dawno byłybyśmy nikim. Ja byłabym ośmiolatką stłamszoną przez kuzynkę sukę, a ty… tu musisz sobie dopowiedzieć sama. Kim byłabyś? Nie muszę znać twojej historii, wiem, że jest podobna. - Metro się zatrzymało. Rosalie obdarzyła mnie jeszcze nieśmiałym uśmiechem i wysiadła. Ja pojechałam dalej z nową falą myśli w głowie. Jedna jednak przeważała nad wszystkimi innymi, myśl która wygrała z frustracją na Ami’ego, złością na Mazziego, nawet z Niall’em.
Rosalie miała rację. To moje miejsce na świecie, bez niego już dawno byłabym nikim.

~*~
Ignorowałam już któryś telefon z rzędu. Rano obiecałam mu spotkanie, mieliśmy iść razem na kolację. To miała być randka, żadna niby-randka, tylko taka najprawdziwsza na świecie. W tej chwili w sercu czułam pustkę, nic więcej. Odepchnęłam uczucia w jego głąb i idealnie udawało mi się je ignorować. Leżałam na łóżku z nogami opartymi na ścianie ze zmiętym egzemplarzem Buszującego w Zbożu. Przez chwile nawet zaczynałam mieć dość Niall’a i jego naprzykrzania się, no ale cóż, właśnie go wystawiłam. Musiałam. To było jedyne właściwe rozwiązanie. Po rozmowie z Rosalie doszłam do kilku wniosków, między innymi do takiego aby Niall’a traktować tak jakby go nie było, już teraz. Mazzie, Amie i Rose byli moją rodziną od zawsze. Spędziłam z nimi kilka ostatnich lat, nie mogłam nagle przez jakiegoś chłopaka rzucić wszystkiego na co sobie zapracowałam. Nie mogłam tak po prostu pogodzić się z Gertrude, która cholernie się myliła twierdząc, że jestem inna niż moi przyjaciele z gangu i, że jestem w stanie ich rzucić. Nie mogłabym zacząć być przykładowym obywatelem, nie mogłabym jadać z Olivią, umawiać się z Niall’em i robić mnóstwo innych poprawnych rzeczy.
Telefon zadzwonił po raz kolejny doprowadzając mnie tym do prawdziwego szału. Cisnęłam książkę w róg łóżka nie zaznaczając strony, znałam ją już na pamięć. Odebrałam, coś mu się należy, nie powinien ostatniego tygodnia swojego życia spędzić moknąc na deszczu przed restauracją o zmierzchu. Tyle mogłam mu zaoferować.
- Primrose. – w jego glosie usłyszałam ulgę. – Jesteś okropna, zdajesz sobie sprawę, że się martwię, chciałem po ciebie podejść, ale jest jakaś awaria metra, wziąłem taksówkę, ale nie dojeżdża przez korki... Gdzie jesteś? – coś zakuło mnie w sercu.
- Coś mi wypadło, przepraszam, nie dam rady przyjść. – wyrzuciłam z siebie ciągiem na jednym oddechu.
- Coś się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej? – to trudniejsze niż sądziłam. Siłą woli zamknęłam „uczucie” w klatce, którą zamknęłam szczelnie kilkoma kłódkami.
- Mówiłam, przepraszam. Wszystko w porządku. – rzuciłam sucho.
- Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie.
- Cholera jasna, przestań we wszystkim doszukiwać się swojej winy. Nie użalaj się, wróć do domu i zrób coś fajnego. Ja w ten wieczór cię nie rozerwę. – przełknęłam ślinę.
Cisza.
- Czy jeśli zapytam o to czy zobaczymy się w najbliższym czasie będzie to naprzykrzanie się? – nie mogłam znieść bólu w jego głosie. Podjęłam decyzje, ale świadomość, że ranię blondyna nie była łatwa.
- W najbliższym czasie mogę być zajęta. Muszę kończyć, cześć. –zakończyłam połączenie. Nie byłabym w stanie znieść choćby jednego słowa więcej wypowiedzianego przez niego.

Gertrude
Byłam chwilowo jedynie potocznym obserwatorem. Obserwatorem ludzkich uczuć. Siedziałam po turecku na miękkiej pościeli na moim łóżku. Na fotelu przede mną sztywno siedział Niall, przyjaciel mojego chłopaka, który był moim problemem, jakkolwiek to brzmi, było to chyba najwłaściwsze ujęcie. Przyszedł do mojego domu po raz pierwszy, co więcej po raz pierwszy ten roześmiany blond włosy chłopak zdawał się borykać z jakimś problemem, na tyle zajmującym aby zwracać się o pomoc i to w dodatku do mnie. Zapytał czy mogę poświęcić mu chwilę, czy mogę mu pomóc. Oczywiście, że mogłam. Przynajmniej to pierwsze. Nie ukrywam, że domyślałam się o co mu chodzi, w innym wypadku porozmawiałby z Liamem, czy którymkolwiek ze swoich przyjaciół. Tak więc wpatrywałam się w skuloną postać która zdawała się powoli zbierać w jedną składną całość swoje myśli mnąc przy tym z uporem maniaka swój szary t-shirt.
- Przepraszam jeśli zrujnowałem ci wieczór… - zaczął, aczkolwiek bynajmniej nie zmierzał do sedna.
- Niall, już to omówiliśmy. – spokojnie popatrzyłam w jego smutne oczy. – Jak tylko potrafię pomogę ci… A domyślam się o kogo ci chodzi i w tym przypadku mogę spróbować. Primrose? – zapytałam bez ogródek. W jego oczach zarejestrowałam pewną zmianę. Na chwilę rozbłysły, a następnie ponownie zgasły pogrążając się na powrót w smutku.
- Primrose. – westchnął. – Znasz ją chyba jak nikt inny… Bynajmniej nikt inny kogo znam i o kogo istnieniu powiązanym z nią wiem. W ogóle mało o niej wiem. Czy ktoś coś w ogóle o niej wie? – w moim gardle zebrała się gula. Miałam ochotę przytulić Niall’a i powiedzieć mu… sama nie wiem co. Moja przyjaciółka widocznie nie potraktowała go lekko, wyglądał na zranionego. I to porządnie.
- Jedyną osobą która cholernie dużo o niej wie, równocześnie nie wiedząc zupełnie nic jest ona sama… Jeśli chodzi o mnie to myślę, że znam ją dostatecznie dobrze aby móc komuś powiedzieć, że warto ją poznać, ale niewystarczająco dobrze aby stwierdzić, że to dobra decyzja.
- Co masz na myśli? – zapytał cicho po chwili milczenia. Wiedziałam, że zrozumiał co miałam na myśli, jednak liczył na to, że powiem mu coś więcej.
- Dokładnie to co powiedziałam, przykro mi ale nie umiem tego jaśniej wytłumaczyć. Po prostu powiedz co się dzieje…
- Zakochałem się. – przerwał mi pewnie. Zamurowało mnie. Tego się obawiałam, przed tym próbowałam ochronić zarówno Prim jak i Niall’a, jednocześnie kompletnie nie spodziewając się, że do tego dojdzie. – Zanim cokolwiek powiesz… Jestem pewny. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Ona coś we mnie tchnęła, sprawiła, że chciało mi się od nowa żyć pełną parą. Spowodowała, że znalazłem punkt wokół którego wszystko się kręci. Jakkolwiek to brzmi. Trudno mi mówić o uczuciach. Jej też, tyle wiem. Było cudownie, każdorazowo. Jednak za każdym razem kiedy dochodziło między nami do czegoś poważniejszego ona się ulatniała. Do wczoraj. Wczoraj została. Prawie jej powiedziałem… Prawie wyznałem jej, że ją kocham. - przełknął ślinę. – Rano odprowadziłem ją do domu, mieliśmy zjeść wieczorem kolacje, nie zjawiła się. Czekałem na nią chyba z godzinę, nie odpowiadała na telefony, a potem nagle jakby nigdy nic odebrała i zachowywała się dziwnie… Właściwie potraktowała mnie jak śmiecia. Powiedziała, że dziś nie może mnie zabawić. Wcześniej też zachowywała się dziwnie, ale wszystko starałem się jakoś tłumaczyć. – ostatnie słowa niemal wypiszczał. Wyglądał jakby zaraz mógł się rozpłakać. Powoli analizowałam opowiedzianą historię. Fakty które mi przedstawił łączyłam z tymi które znałam. Wszystko powoli ułożyło się w jedno.
Primrose miała swój interes w poznaniu Niall’a, tu nic nie stało się przypadkiem, a ja jej to tylko ułatwiłam.
- Cholera… - syknęłam zrywając się z łóżka prosto w stronę balkonu. – Odprowadzisz się sam do drzwi? Proszę.
- Ale… - wyjąkał, widocznie nie mógł sobie poradzić z tym, że uzewnętrznił się przed kolejną dziewczyną i ona również ucieka.
- Obiecałam, że pomogę ci jak tylko potrafię i właśnie to zamierzam zrobić. – zniknęłam za balkonowymi drzwiami pozostawiając zdezorientowanego chłopaka wbitego w mój skórzany fotel. Zdaję się, że nie takiego rodzaju pomocy oczekiwał, ale według mnie ten był najlepszy. Albo po prostu jedyny jaki przyszedł mi do głowy.
Nie zdawał sobie sprawy, że najbardziej pomogłoby mu po prostu zapomnienie o Primrose, raz a dobrze.
Zwinnie przeskoczyłam przez poręcz balkonu i pchnęłam na całe szczęście otwarte drzwi sypialni z sąsiedztwa. Nie wiedziałam od czego mam zacząć, ani co mam w ogóle powiedzieć, ale wiedziałam, że chcę porządnie nakrzyczeć na Prim za to jak lekkomyślną kretynką jest. Liczyłam na to, że Niall posłuchał mnie i nie postanowił czasem nasłuchiwać. Zaczerpnęłam oddechu chcąc zacząć moją litanię jednak kiedy tylko odnalazłam postać mojej przyjaciółki opuścił mnie zamiar obwiniania jej o wszystko, jej skulona na łóżku osoba totalnie zbiła mnie z tropu. Płakała. Pierwszy raz w życiu widziałam, że Primrose płacze.
- Hej? – drgnęła i podniosła się patrząc na mnie spod zapuchniętych powiek.
- Idź sobie. – wykrztusiła przez łzy, chciała zabrzmieć stanowczo aczkolwiek jak wielkie pozory stanowczości chciałaby w tej chwili zachować, nie udałoby się jej to za chiny ludowe. Wbrew jej prośbie przysiadłam się na łóżko obok niej i zaczęłam nieśmiało głaskać ją po plecach.
- Nigdzie się nie wybieram, skarbie, ani na krok. Tęskniłam za tobą… Nie powinnam była wtedy mówić tego co powiedziałam, ale…
- Miałaś rację. – przerwała mi. Pytająco uniosłam brew. – Po prostu ją miałaś, okej? – strumień nowych łez wypłynął jej z oczu. Położyłam się obok niej i chwyciłam ją za rękę. Delikatnie ścisnęła moją, jakby nie była pewna czy może to zrobić.
Strasznie współczułam jej sposobu w jaki przyszło jej żyć. Mimo, że nie wiedziałam o niej w stu procentach wszystkiego, była najbliższą mi osobą, sądzę, że z wzajemnością. Wiedziałam o ludziach z gangu, opowiadała mi o Rosalie, Ami’m czy Mazziem jednak nigdy nie szczegółowo, wiedziałam, że oni natomiast nie mają pojęcia o moim istnieniu, że Prim jakoś zachowała mnie w tajemnicy, ku mojej uciesze. Nie wiedziałam i nawet nie chciałam wiedzieć czym dokładnie się tam zajmuje, przybliżając sobie idee gangów z filmów z dnia na dzień bałam się o nią coraz bardziej. Jeśli chodzi o fakt czy bałam się jej, rozpracowałam jej psychikę na tyle aby wiedzieć, że nie jest groźna, nie dla drugiego człowieka. Nie miałam pojęcia o jej rodzicach, co się z nimi stało, kim byli, nie wiedziałam jak znalazła się w gangu, jak wylądowała u Olivii. Jej przeszłość była tabu, liczyło się to co jest teraz. Nawet przyszłość w jej życiu nie miała znaczenia, w przeciwieństwie do mojego. Liczy się dla mnie to jakie studia skończę, na jakim uniwersytecie, co będę robić potem i z kim. To co sobie wymarzyłam i do czego dążę, to niewielki dom pod miastem, Liam jako mój mąż, dwójka dzieci, pies i spory ogród. To bezpieczne marzenie. Współczułam Primrose braku bezpiecznych marzeń.
- Był u mnie Niall. – zaczęłam delikatnie. Spojrzałam na nią z ukosa aby zarejestrować jak zareagowała na te słowa. – Dosłownie przed chwilą. Był… Cóż, w podobnym stanie jak ty, z tym, że jeszcze nie zamienił się w wodospad. Opowiedział mi o… Nie wiem o jak wielu rzeczach. Mówił bardzo ogólnikowo. – ponownie zerknęłam na twarz przyjaciółki. Słuchała mnie z bólem wymalowanym na twarzy. Postanowiłam kontynuować. – O tym, że zbliżaliście się do siebie, a ty za każdym razem dawałaś w długą. O tym, że kiedy już postanowiłaś zostać potraktowałaś go jak śmiecia, byłaś oschła, nie zjawiłaś się na kolacji… Powiedziałaś, że nie będziesz go już zabawiać. Wiesz… Gdybym nie wiedziała, że to Niall stwierdziłabym że miałaś ku temu jakiś logiczny powód, że chłopak mógł zachować się w stosunku do ciebie niestosownie, że mógł cię urazić, zranić… Że naprawdę mogłaś być dziewczyną do zabawiania. W końcu takie rzeczy się zdarzają, są wręcz na porządku dziennym w naszej rzeczywistości. Ale wiem jakim chłopakiem jest Niall. Niall na którego leci pół populacji naszego globu od jakiś trzech lat, a on zainteresował się dopiero tobą. Niall który nawet po tym kiedy potraktowałaś go jak śmiecia, bo to właśnie zrobiłaś, przyszedł do mnie i poprosił mnie o pomoc bo… Bo chyba nie jest gotów się poddać. – fakt, że chłopak wyznał mi, że się zakochał postanowiłam zachować w tajemnicy. Tego jednego Prim nie powinna dowiedzieć się ode mnie, a od niego. Zataiłam też fakt, że jestem dużą fanką tego aby Niall dał sobie jednak spokój i aby ona również go sobie dała, ponieważ może się to źle skończyć. Czułam to po kościach. 

- Zawaliłam. – wyszlochała. – Zawaliłam jak jeszcze nigdy w życiu.

Hey ho! Udało mi się sklecić rozdział piąty, z czego jestem
niesamowicie dumna biorąc pod uwagę tempo mojego 
pisania. Jeśli istnieją osoby czytające Murder In Week, proszę
dajcie o sobie znać w komentarzu, zostawcie po sobie jakąś 
opinię, cokolwiek. Możecie nawet o coś zapytać, z przyjemnością
odpowiem :)x 

Jeśli mi się uda nie za długo pojawi się chapter 6 ponieważ nie
zapowiada się aby był długi powinnam sprostać mu szybciej niż
pozostałym. Tak więc z Prim i Niall'em widzimy się niedługo! :)

1 komentarz:

  1. Wohoo nowy rozdział! :D
    Jak zwykle świetny rozdział, no i oczywiście czekam na następny.
    Chciałam też dodać, ze nadal tutaj jestem i nie zamierzam znikać :)
    życzę weny xx

    OdpowiedzUsuń