środa, 3 lipca 2013

Chapter 4

Primrose
Kiedy raz pozwolisz ciepłu rozlać się po twoim wnętrzu, kiedy pozwolisz mu zamknąć twoje serce w uścisku i pozwijać wnętrzności trudno później oprzeć się pokusie na więcej i więcej. Powtarzali mi, że jestem twarda, zawzięta i nieuległa, choć trochę „brudna”. Ja jednak byłam słaba i owszem, cholernie „brudna” jeśli można tak stwierdzić. Nie bez powodu przez taki szmat czasu nie podejmowałam się ryzyka doświadczania, podejrzewałam, że okażę się beznadziejna kiedy przyjdzie co do czego i naprawdę będę musiała być zimna. Kiedy stanę twarzą w twarz z chwilą sprawdzającą mój rzekomy charakter i okażę się, że wcale nie mam całego świata gdzieś. Nie chciałam tego. Wolałam być nikim, kompletnie nikim, anonimowym „przestępcą”, mieszkańcem wojny toczącej się na ulicach miasta, nie chciałam w między czasie stać się osobą. Kimś dla kogoś, kimś dla siebie, nie mogło mi zależeć kompletnie na niczym. To powodowałoby komplikacje, z kolei komplikacje wywołane przeze mnie mogłyby spowodować jeszcze większe komplikacje.
Nie jestem uzdolniona w absolutnie żadnej dziedzinie, jednak jeśli chodzi o wmawianie sobie, że wcale czegoś nie robię jestem perfekcjonistką.
Tak więc od dwóch dni wmawiam sobie, że zabijam Niall’a Horana. Wmawiam sobie, że krok po kroku przybliżam się do tego i już prawie mam go w swoich sidłach, w efekcie wystarczy tylko pociągnąć za spust a on padnie u moich stóp. I tak też w sumie było, pomijając (nie)liczne szczegóły.
Każdy jest osobną masą składającą się z kupki komórek i energii, każdy jest nikim, ale każdy ma możliwość bycia sobą. Gertrude jest idealistką, wszystko widzi w jasnych barwach, wszystko jej wychodzi. Liam jest niezwykle pogodny, opanowany i szczery. Ami jest dzieciakiem, pewnym siebie, wiernym mi jak labrador dzieciakiem. Ja jestem Primrose, przepełniona wewnętrznymi sprzecznościami i wielką niewiadomą. Ja jestem zabójcą.
- Wychodzę. – rzuciłam. Odpowiedziało mi puste mieszkanie. Jeszcze nie całe dwie godziny temu Olivia wygłosiła mi rodzicielskie kazanie, a teraz znów jej nie ma. Nie rozumiem po co to wszystko. Po co wszystko wokół się dzieje, czemu nie mogę zamknąć się w pokoju, żywić jedynie powietrzem i wyzbyć wszystkiego co się we mnie wzbiera.
Zatrzaskując drzwi spojrzałam tęsknie na murowany dom obok. Przysięgam, że przez ułamek sekundy miałam ochotę pójść w jego stronę, wejść do środka, następnie wdrapać się po dębowych schodach na górę, otworzyć drzwi do pokoju Gerty, powiedzieć jej, że miała rację co do wszystkiego i ją przeprosić. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, jak nie krócej. Nie miałam och0ty na bratanie się z kimkolwiek, szczególnie z przyjaciółką zdrajcą.

Pięć minut później stałam w umówionym miejscu. W parku było tłoczno, londyński deszcz się pohamował, więc wszelka ludność w przeróżnym wieku, od przedszkolnego po emerytalny wylęgła się na spacery. Mogłoby się odnieść wręcz wrażenie, że każdy jeden londyńczyk spędza dzisiejszy dzień w Hyde Parku. Blond czuprynę wystającą spod czapki z daszkiem dostrzegłam jednak natychmiast. Chłopak błądził wzrokiem po tłumie, zdawał się czuć niezręcznie lustrując wzrokiem przechodniów. Rzec by można, że był wręcz zirytowany. Ale szukał mnie, wiedziałam to, to mnie chciał wyłowić spośród spacerowiczów, dla mnie się tu pojawił. Ta świadomość jakoś mnie odprężała. Gwizdnęłam, jego spojrzenie od razu powędrowało ku mojej osobie, szukając źródła dźwięku. Uśmiechnął się, pomachał i ruszył żwawo ku mnie.
- Jeśli mam być szczery nie sądziłem, że zadzwonisz. – przyjrzał mi się badawczo.
- Chodzi ci o wczorajszy dzień…? O noc? – odniosłam wrażenie jakby pociły mi się dłonie, to się nigdy nie zdarzało. – Przepraszam, zachowałam się co najmniej dziwnie, ale… - ale. Tylko tyle mogłam mu powiedzieć. „Ale”.
- Nie mam ci tego za złe. – uśmiechnął się. To nie był uśmiech w stylu „tych uśmiechów”, w tym widziałam smutek. – Po prostu… Chyba nie bardzo cię rozumiem. Pojawiłaś się znikąd Primrose, znikąd, zmaterializowałaś się tak nagle w moim życiu. A potem znikłaś choć tak bardzo chciałem cię zatrzymać. Tak się czuję.
Cisza.
Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Szukałam w głowie jakiejś odpowiedzi, słów, może żartu. Czy mogłam pozwolić sobie na szczerość?
- To nie takie proste. – ruszyliśmy wzdłuż ścieżki, mogliśmy swobodnie rozmawiać, czułam, że nikt nas nie podsłucha.
- To jest proste. A może nie. Sam już nie wiem, co takim mianem można nazwać, a co nie. Jestem… zdezorientowany. – chwycił mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę. – Pocałowałaś mnie wczoraj w nocy. Zrobiłaś to. To wcale mi się nie przysniło. – na jego policzki wystąpił rumieniec, a w oczach błysnęła jakaś chora iskierka nadziei.
- Tak. – rzekłam tylko.
- Kiedy dziewczyna całuje w taki sposób jak ty mnie wczoraj, to chyba coś znaczy… Cholera, to strasznie kłopotliwe. – zachichotałam, chyba pierwszy raz dziś.
- Wbrew pozorom to dla mnie też nowa sytuacja. – westchnęłam. – Mówiłam ci, nigdy nie doświadczyłam nikogo… z bliska.
- Coś proponujesz? – mój rumieniec pogłębił się jeszcze bardziej, Irlandczyk za to wyglądał na przyjaźnie rozbawionego.
- Proszę cię… - wyszeptałam.
Cisza. Szliśmy chwilę ocierając się o siebie dłońmi, w końcu Niall zaproponował żebyśmy usiedli, osunęłam się na trawę obok niego. Czekała mnie chyba kontynuacja najbardziej kłopotliwej rozmowy w moim życiu. Kiedy przychodziło mi mówić o uczuciach stawałam się cholernie miękka i słaba.
- Może nie chcesz o tym gadać, ale dla mnie to sprawa oczywista do przeanalizowania. Byliśmy na czymś-jak-randka, potem spaliśmy w moim łóżku, pocałowałaś mnie i uciekłaś… Czy coś… Czy ja…
- Nie. – zaprzeczyłam stanowczo. – To była pilna sytuacja rodzinna, musiałam interweniować. – skłamałam.
- W środku nocy? – zapytał. Nie odpowiedziałam. Często kłamałam, ale dopiero teraz kłamstwo wydało mi się czymś naprawdę złym. – Posłuchaj, wiem że praktycznie wcale się nie znamy. Wiem, że prawdopodobnie nie masz podstaw żeby o czymkolwiek mi mówić… Ale kiedy wczoraj rozkleiłaś się… Chce ci pomóc cokolwiek się dzieje. Chce… Chce… Proszę spójrz na mnie. – wpatrywałam się w zieleń trawy przed nami, w drzewa którymi szamotał lekki wiatr, w niewyraźny krajobraz jeziora za nimi. Świat jest piękny, w jak wielkie gówno by się nie wdepnęło, świat jest piękny i niewolno nikomu go zabierać. Nie mogę zabrać go ani jemu, ani sobie. Nie mogę zabronić sobie ludzkich uczuć i odruchów, tak jak nie mogę zabronić jemu mówić do mnie w taki sposób skoro wiem, że odwzajemniam to co próbuje wyjąkać, nie mogę zabronić sobie powiedzenia mu prawdy o tym co czuje. Mogę tylko zataić to co  kompletnie by mnie zniszczyło i spróbować ocalić to co jeszcze mam. Może Gertrude ma racje? Może mam szanse zrobienia czegoś dla siebie i dla innych? Czegoś innego niż tkwienie w niskiej drabinie miejskiego gangu i rabowanie sklepów monopolowych, czy sprzedawanie dzieciakom narkotyków za pieniądze które wydam w second handzie na nie drogie ciuchy? Tak więc zrobiłam to czego nie mogłam sobie zabronić, popatrzyłam się na niego.
- Chce przy tobie być. Możesz mnie wyśmiać, wszyscy mogą mnie wyśmiać biorąc pod uwagę jakże rozwlekłą historię naszej znajomości, ale tak jest. Łudziłem się, że czujesz w przybliżeniu to samo. – dokończył cicho. W gardle jakby mi zaschło, słowa z trudem przyszły na język, jednak wiedziałam co chce powiedzieć.
- Niall? Boję się, cholernie się boję… Nie powinnam tego mówić, ale czuje to samo.  
- Nie masz się czego bać, cokolwiek to jest, cokolwiek sprawia, że płaczesz i lękasz się, przez cokolwiek spadasz, razem to zwyciężymy. Obiecuję.
Chciałam aby tak było.

Podążaliśmy alejkami, tam i z powrotem, bez jakiegoś większego sensu. Mogłabym tak spędzić całe moje życie. Chodząc z Niall’em pośród drzew i słuchając jego historii. Dużo o sobie mówił, o swojej rodzinie, o tym jak tęskni za domem i za mamą, o tym, że zawsze kiedy tam przyjeżdża czuje się jakby znów miał pięć lat. Nic nie mówił o ojcu, a ja nie pytałam, wiedziałam, że unikanie mówienia o rodzicach bądź jednym z nich oznacza jego brak, wiedziałam też, że tłumaczenie tego komuś wywołuję nieprzyjemne kłucie w okolicach serca. Dobrze znałam to uczucie, nie chciałam, żeby chłopak musiał rozdrapywać jakieś swoje stare rany tylko po to aby wypełnić dziurę w swoich opowieściach. Mówił o zespole i o tym, że przez wczesną wyprowadzkę z domu musiał wcześniej postarać się dorosnąć, ale nie uważa by mu się to udało. Obdarzyłam go za to śmiechem, a on mówił dalej. Opowiadał o muzyce której słucha, opowiadał o filmach, mówił wszystko co wykopał z otchłani swoich wspomnień, a co mogłoby pomóc mi go poznać. Chciał żebym go poznała, a ja chciałam tego samego więc słuchałam z zapartym tchem, nie mogąc się nadziwić, że ktoś daje mi tak sporą cząstkę siebie. Ja też zaczęłam mówić. Moje opowieści snułam głownie na temat Gerty, pani i pana Stone, Niall porównał ich do państwa Wesley z filmów o Harry’m Potterze, o dziwo było to porównanie doskonałe. Opowiadałam mu nawet o Olivii, o jej złych nawykach wychowawczych. Śmialiśmy się z niej. W ogóle dużo się śmialiśmy. Dałam mu cząstkę mnie, on w zamian ofiarował mi kawałek siebie. Dobrowolnie, bez wścibskiego zaglądania do starego zeszytu ze wspomnieniami. Czułam się niemalże jakby między nami doszło do transfuzji. Jego wspomnienia płynęły w moich żyłach, historie, najbardziej błahe, którymi oczywiście mogłam się podzielić pompowało teraz jego serce. To było przyjemne, orzeźwiające. Wyczułam na swoich dłoniach jego delikatne palce. Jak długo tam tkwiły? Sekundy? Minuty? Godziny? Lata? Nie obchodziło mnie to, ponieważ chciałam tego. Gdybym zaprzeczyła byłoby to jedno z największych kłamstw w moim życiu.
- Na wakacjach po czwartej klasie byłem na pierwszej randce. Kompletnie nie wiedziałem o co chodzi, więc po prostu podszedłem do dziewczyny i powiedziałem jej, że powinniśmy to zrobić. – śmieje się. – Sądziłem, że jestem już bardzo dorosły. Tak więc ona zgodziła się rumieniąc się jak diabli. Chichotała z koleżankami. Koledzy byli ze mnie dumni, twierdzili, że mieli pierwszy raz za sobą. Zapytałem ich na czym to polega. Powiedzieli, że to proste. Muszę do niej podejść, zapytać się czy będzie moją żoną, następnie pocałować ją w policzek… O tak. – nachylił się i lekko musnął skórę na mojej twarzy, poczułam jak w miejscu w którym do tego doszło tańczy po mojej skórze stado łaskoczących płomyczków. – A wtedy ona po jakimś czasie urodzi nam dziecko i będziemy jak rodzice. Sytuacja zatoczy koło. Więc zrobiłem to. Byłem święcie przekonany, że mam żonę, uprawiałem seks i niedługo założę rodzinę. Wróciłem do domu i powiedziałem to mamie. Chciałabyś zobaczyć jej minę… Biedna była kompletnie przerażona. – wybuchłam perlistym śmiechem, a blondyn mi zawtórował. – Tak, to zdecydowanie moje najzabawniejsze wspomnienie.
- Chcesz mi powiedzieć, że niedługo urodzę ci dziecko i będziemy rodziną? – dotknęłam policzka na którym złożył pocałunek wciąż śmiejąc się pod nosem.
- Coś w tym stylu. Diana, chyba tak miała na imię szkolna wybranka mojego serca będzie musiała wybaczyć mi tą zdradę. – splótł swoje palce z moimi odrobinę mocniej. - A ty? Jakieś zabawne wspomnienia? – uśmiechnął się zachęcająco. Trudne pytanie. Podobało mi się jak Niall opowiadał, czułam się jakby jego historie pomogły mi zapomnieć o bożym świecie, jakby nic wokół nas nie działo się naprawdę.
Jakbym nie musiała go zabić.
- Mam przyjaciela, znamy się całe życie. Ma na imię Ami. Pewnego dnia, kiedy byliśmy mali poszliśmy do zoo na obrzeżach miasta, Ami zawsze był jak wierny pies, wciąż taki jest, miałam wrażenie, że byłby wstanie przynieść mi gwiazdkę z nieba jeśli bym go o to poprosiła. W zoo było mnóstwo zwierząt, zaczynając od papug kończąc na lwach. Mi z tego wszystkiego najbardziej spodobały się króliki… - tym razem Niall wybucha krótkim śmiechem. – Nie śmiej się, mówię poważnie, zakochałam się w nich. Powiedziałam to Amiemu, a on zaprowadził mnie do budki z lodami, kupił mi dwie gałki o smaku mango i kazał na siebie zaczekać. Kilka minut później wrócił pędem taszcząc tłustego królika, za nim leciała ochrona parku. Przez bitą godzinę uciekaliśmy z biednym królikiem. Wciąż nie wiem jak go wtedy zdobył. To było zabawne. – uśmiechnęłam się na wspomnienie o czasach kiedy wszystko zdawało się być prostsze, a największym wykroczeniem prawnym jakie popełniliśmy z przyjacielem była kradzież małego ssaka z ogrodu zoologicznego. Może to był znak? Może mieliśmy do tego smykałkę? Już wtedy mając dziesięć lat nie powiedziałam mu żeby zostawił zwierzę na miejscu, a jedynie pozwoliłam mu z nim uciec. Zresztą, czy to ma jakikolwiek sens.
- Przyjaciel od lat, to chyba fajna sprawa, no nie? – pogłaskał wierzch mojej dłoni kciukiem, miałam wrażenie, że wszędzie gdzie tylko mnie dotknie po moim ciele rozleje się fala gorąca. Jeszcze nigdy nie reagowałam tak na drugiego człowieka.
- Tak, można tak powiedzieć… - urwałam zawieszając wzrok na równoległej alejce, którą oddzielała minimalnie wąski klomb z kwiatami. Wyczułam czyjąś obecność. Gdyby ktoś wytężył słuch z pewnością mógłby nas podsłuchać, szczególnie jeśli w okolicy było akurat mało osób… Byłam pewna, że to właśnie robił. Działał na polecenie. Działał na moje nerwy. Za bardzo byłam już obeznana w gównie w którym utknęłam aby wierzyć w przypadki.
- Coś się stało? - Niall podążył za moim wzrokiem, który niedostatecznie szybko odwróciłam. Miał nie budzić podejrzeń. Na szczęście szczupła postać schowała się w krzakach, chłopak jej nie dostrzegł.
- Wszystko w porządku. – odparłam, chyba niedostatecznie pewnym głosem, gdyż odpowiedziało mi jedynie pytające spojrzenie. – Po prostu myślałam, że zobaczyłam wiewiórkę. To nic takiego. – jednak ponownie odwróciłam wzrok w stronę kryjówki. – Niall? – zapytałam po chwili wahania. – Mogę cię o coś poprosić? Idź teraz do domu, zobaczymy się wkrótce.
- Ale… Prim… – wyjąkał zdezorientowany.
- Proszę, musisz mnie posłuchać. Zaufaj mi. – powiedziałam tylko i odwróciłam się na pięcie.
Za zakrętem przystanęłam i odwróciłam się aby tylko upewnić się, że Horan mnie posłuchał. Chwilę jeszcze stał na miejscu niczym posąg, jednak posłusznie wykonał moje polecenie, byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Mając pewność, że zniknął za widnokręgiem ze wzbierającą się we mnie furią ruszyłam prosto przez klomb nie zważając na to co pozostanie po kwiatkach.
Wcale nie delikatnym ruchem chwyciłam blondynkę za ramię sycząc pod nosem jej imię, lustrowało mnie jej ciekawskie, wścibskie spojrzenie. Wyglądała na usatysfakcjonowaną tym co zobaczyła, znałam ją na tyle dobrze aby wiedzieć, że tak właśnie było.
- Możesz mi powiedzieć, co do cholery tu robisz? – wycofałam się spod obszernego krzewu ciągnąc ją za sobą.
- Stoję. – odpowiedziała tylko.
- Jesteś idiotką Rose, każdy to wie, ale stać cię na bardziej inteligentną odpowiedź… Dlaczego mnie śledzisz? – milczenie. Świdruje mnie tylko swoimi tygrysimi oczami, podkreślonymi eyelinerem i grubą warstwą tuszu. Postarałam się włożyć we wzrok jakim na nią patrzyłam tyle jadu ile tylko zdołam.
- Chociażby dlatego… - kiwnęła na miejsce w którym przed chwilą stałam jeszcze z Niall’em. – To ten chłopak. Podkreślę, że żywy. Nie meldowałaś się, nie pisnęłaś słowem jak ci idzie… Mi, Mazziemu, nawet Amiemu. Sądziłam, że trzeba sprawdzić co i jak, mogłabyś się jeszcze przywiązać… - w mojej głowie zaświeciło się światełko ostrzegawcze.
- Skoro tak bardzo mi nie ufacie i jakże niesamowicie martwicie się faktem, że mogę sobie nie poradzić, proszę bardzo, bierz sprawę w swoje ręce, zabij go. Zobaczymy czy pójdzie ci tak łatwo. – syknęłam.
- Trafiłam w sedno?
- O co ci chodzi?
- Przywiązałaś się. – powiedziała Prince, tonem niczym z wyliczanki dla dzieci.
- Wyraźnie mi powiedziano, że mam siedem dni. Ile z nich upłynęło? Niecałe trzy? Chcę się do tego przyłożyć jak trzeba. – to zabrzmiało nieco bardziej niż niepewnie.
- Chcesz się do tego przyłożyć spacerując z nim po parku, wygadując żałosne, ludzkie historie? Jesteś zdzirą, chętnie zobaczę twój upadek kiedy Mazzie doniesie Szefowi, że się zakochałaś i nie jesteś w stanie go zamordować. Że nie jesteś kimś wyjątkowym jak śmiał przez chwilę twierdzić. – uśmiechnęła się krzywo.
- Mam dla ciebie radę na przyszłość, Rose. Nie próbuj rozgryzać ludzkiej mentalności bo marnie ci to idzie. I jeszcze jedno, zazdrość to paskudne uczucie, pewnie skręca się w środku, że mimo twoich gówno wartych starań Szef ma cię za zwykłą idiotkę. – już prawie odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia, jednak coś szarpnęło mną jak szmacianą lalką, uniosło prawą rękę za sznureczek, mocno zamachnęło się nią i zdzieliło Rosalie po policzku zostawiając czerwony ślad.
- Ździra. – syknęła prawie się na mnie rzucając.
- Obelgi są takie ludzkie, Rose. – zostawiłam ją pod starym drzewem w wąskiej alejce Hyde Parku pokonaną własną bronią. Wiedziałam, że jestem bezpieczna. Choć słowa „bezpieczna” trudno jest użyć w mojej sytuacji.

Rosalie
Mój policzek wciąż pulsował bólem i czułam, że będzie tak przez jeszcze jakiś czas.
Ździra. Ździra. Ździra. Ździra...
Nie poczułam się dotknięta.
A może właśnie tak się czułam?
Jedno było pewne, ślad który zostawiła na mojej twarzy nie ujdzie jej na sucho, mogę jej to załatwić, to jedno mogę zrobić. I to z ogromną przyjemnością. Miała wszystko czego pragnęłam, dosłownie wszystko. Jednak to ja miałam zaufanie ludzi wśród których przyszło mi żyć. Ją odbierali jako tą inteligentną, niebezpieczną w swym bezpieczeństwie, seksowną na własny odmienny sposób, inną. Tak jak powiedział Mazzie, mogłaby wywołać rewolucję, gdyby chciała… Mazzie też ją za taką miał, choć Mazzie generalnie mało mówił. Ami uwielbiał ją tym bardziej. On postawił ją zresztą na mojej drodze, ofiarował mi przyjaciółkę z którą chciałam i byłam skłonna się zaprzyjaźnić gdyby nie to, że odebrała mi wszystko co mogłam mieć… Primrose mieli za chodzącą zagadkę. Nie słuchała na naszych spotkaniach, ale kiedy kradła robiła to tak jakby wcale nie potrzebowała strategii. Kiedy sprzedawała narkotyki robiła to z tak ogromną swobodą jakby handlowała jabłkami na targu. Nie zdawała sobie sprawy z wagi sytuacji. Była jak bohaterka młodzieżowej, gównianej książki. Pewnie nawet nie wiedziała jak o niej myślą… Zresztą, ja też nie wiedziałam. Wiedziałam tylko co ja o niej myślę. Wiem, że jest ździrą.
Jaka więc jestem ja? Wróć, lepiej postawić pytanie: za jaką więc mają mnie? Za typową, lekkomyślną, taką która zrobi dużo żeby poczuć się ważna, taką która będzie walczyć o bycie jak bohaterka z młodzieżowej, gównianej książki, taką jak każda… Jej nie ufali. Mi tak. W tym tkwiła odmienność. Trzymałam się naszej wyimaginowanej przyjaźni chyba tylko i wyłącznie z czystej potrzeby przebywania koło kogoś kto może wszcząć domniemaną rewolucje. Były chwilę kiedy czułam, że jest prawdziwa. Tylk0, że Primrose zawsze była zajęta, słuchała jednym uchem. To była przyjaźń którą uznawał każdy oprócz niej samej. Ona zdawała się nawet nie słyszeć, że „Devil i Prince się przyjaźnią”.
Nie miałam zamiaru na nią donosić. Nie dopóki nie znieważyła mnie i nie uderzyła w twarz. Miałam potrzebę udowodnienia, że nie wolno ze mną zadzierać, że jestem niebezpieczna i nie gram po jej stronie.
Podciągnęłam do góry drzwi, tak jak sądziłam na kanapie siedział Mazzie i przeglądał jakieś notatki zatkany słuchawkami, odcięty od wszelkiego świata. Nie zauważył, że weszłam. Prześlizgnęłam się i usiadłam w przeciwnym rogu kanapy, dopiero wówczas zareagował na moje przybycie.
- Rose. – rzucił beznamiętnie. To było jego standardowe przywitanie. Zastanawiało mnie czy gdyby miał dziewczynę też rozmawiałby z nią jak gdyby była workiem ziemniaków. Może dlatego był jednym z numerów jeden u szefa, nie miał emocji.
- Śledziłam Devil. – starałam się naśladować jego barwę głosu, aby brzmieć podobnie jak on, wyszło dość piskliwie. Mazzie się nie odzywał, posłał mi jedynie lekko rozbawione spojrzenie, kontynuowałam więc. – Czekałam przecznicę dalej, szła w stronę Hyde Parku. Poszłam za nią. Spotkała się z Horanem. Pewnie zainteresuje cię, że spędzili razem naprawdę sporo czasu, rozmawiali, przyznaję, że nie słyszałam wszystkiego, ale to nie była rozmowa która mogła prowadzić do morderstwa… - zniżyłam głos wypowiadając ostatnie słowo, mimo, że wiedziałam, że nikt nie może nas tu podsłuchać. – Dosłyszałam jedynie fragment, opowiadali sobie… O swoim dzieciństwie. To były sentymentalne bzdety … Chwycił ją za rękę, wyglądali jakby się zakochali. Może to duże słowo Mazzie, ale wyglądała na szczęśliwą. – zaobserwowałam jak na twarz chłopaka z obojętnej zmienia się w zaskoczoną, wściekłą, a następnie płynnie w rozbawiona i z powrotem w obojętną.
- Szczęśliwa? – zapytał syczącym głosem.  
- Zdaje mi się, że to najlepsze określenie… Po prostu… Znam ją już jakiś czas, w końcu prawie się przyjaźnimy. Primrose jest cholernie dziwna, zachowuje się inaczej niż reszta z nas, choć trudno mi to przyznać. Wie co to chłodna obojętność, ale myślę, że dla niej osobiście jest to jedna wielka gra, ta dziewczyna gdzieś w środku jest kurewsko ludzka i to ją zgubi. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej jak z tym chłopakiem… Nawet przy Amim, a jak oboje wiemy z Moorem zachowują się jak dzieciaki. –urwałam wyszukując jakiś zmian w napiętej twarzy Ryana. – Co robimy?
- Posłuchaj Rose, doceniam twój trud… - zaśmiał się – Ale zachowaj trochę klasy, dobrze? Martw się o siebie i pilnuj swojej uprzywilejowanej pozycji. Wiem, że jesteś zazdrosna, bo ona gra głowne skrzypce a nie ty, ale pomyśl, nie chciałabyś być w jej skórze. Primrose jest człowiekiem jak każdy z nas, trafiła tu nie bez powodu i nie bez powodu Szef kazał jej popełnić to właśnie morderstwo. Uważaj, że jest to forma testu, który Devil musi zdać, wie co czeka ją jeśli obleje i boi się. Na razie dajmy jej spokój, możesz mi zaufać, dostanie na co zasłużyła. - jak to, Mazzie sugerował, że trzeba to zostawić w spokoju?
- Czyli mamy dać jej spokój, niech sobie chodzi z nim za rękę? Pomyśl tylko, ten chłopak jest sławny. Sławny jak cholera. Jeśli będą się tak przechadzać za dnia to wyjdzie na jaw, on zniknie, sam tak mówiłeś. Nie przestaną dochodzić do tego w jaki sposób to się stało. Jeśli wykryją jakieś powiązania? Nie będą jej sprawdzać pierwszej? Jeśli cokolwiek piśnie…
- Będzie po niej i dobrze o tym wiesz.
- Najpierw będzie po nas. – spanikowałam. Przez tą ździrę mogłam stracić wszystko.
- Uspokój się. Primrose Devil jest skończoną idiotką jeśli wymyśliła sobie, że cokolwiek połączy ją z tym chłopakiem. Wszystko jest zaplanowane, dobrze wiesz, że nie możemy się potknąć. Jesteśmy ponad wszystko, ponad gliny, ponad wszystkie służby specjalne. Szef ma wpływy, ma ludzi w kieszeni, nikomu z nas nie stanie się krzywda. Co do Prim, nasi ludzie mają ją na oku, nie musisz się martwić. – miałam wrażenie, że Mazzie Ryan obdarzył mnie uśmiechem, aczkolwiek stało się to tak szybko, że prawdopodobnie było to tylko i wyłącznie wrażenie.

Primrose
- Twój zegar tyka, Diable. – suchy głos Mazziego był jeszcze bardziej suchy niż zwykle.
- Bez obaw, nie musicie mi wszyscy o tym przypominać po upływie jednej doby. Z moim poczuciem czasu wszystko w najlepszym kierunku. Wiem co mam zrobić. – prawdopodobnie źle założyłam sądząc, że Rosalie nie poleci z nowiną prosto do paszczy lwa.
- Mam nadzieję, że tak jest. – brzmiał jakby zebrało mu się na przekomarzanie. – Nie chciałbym aby było inaczej.
- Do rzeczy, śpieszy mi się. Jeśli dzwonisz do mnie tylko aby mnie zirytować śmiało możesz się rozłączyć. – z Mazziem Ryanem trzeba było postępować ostrożnie. Kontakt z nim był niczym stąpanie po zmrożonym lodem jeziorze, które w każdej chwili może pęknąć i pochłonąć w jedną wielką niewiadomą. Mianowicie mężczyzna otoczony był swoją szczelną skorupą, każdy stąpał po nim niesamowicie delikatnie. Bałam się go. Bałam się tego na jak wiele mogę sobie w stosunku do niego pozwolić. Bałam się co by było gdybym przesadziła. Dla ludzi był tylko albo cholernie chłodny i obojętny albo niemiły i groźnie sarkastyczny. Naprawdę groźnie, w jego sarkazmie nie było nic sexy jak mogłoby się zdawać.
- Dokąd ci się śpieszy? – zapytał jakby miał prawo wiedzieć. Wiedziałam, że ma. Problem w tym, że nie wiedziałam co powiedzieć.
- Muszę wstąpić do biblioteki przed zamknięciem. – parsknął.
- Są wakacje, Primrose.
- Co nie oznacza, że nie mogę wstąpić do biblioteki, czy nie? Kiedy nie zajmuje się rozrabianiem muszę w coś wsadzić ręce, inaczej umarłabym z nudów. – serce biło mi szybciej, bałam się, że zostanę przyłapana na kłamstwie.
- Również z nudów flirtujesz z ofiarami? – jego chłodny głos przeniknął mnie całą. Zaśmiałam się.
- Mazz, brzmisz jakbyś był zazdrosny, wiesz? Dostałam zlecenie. Nie dostałam instrukcji w jaki sposób mam się do tego zabrać. Poza tym, „flirt” to za duże słowo. Zdobycie zaufania ofiary wyklucza cię z listy podejrzanych o jego późniejszą śmierć. To stosunkowo proste. – wyjaśniłam, nie tyle co jemu, ile sobie samej. Musiałam sobie uwierzyć.
- Więc wszystko jest na dobrej drodze, chłopak ci ufa, przeżyjesz z nim coś szybkiego przed śmiercią… - schyliłam się aby zawiązać sznurowadło, czarny błyszczący rewolwer pod łóżkiem przykuł moją uwagę, ponownie.
- Jeśli moje życie seksualne aż tak nęka twój strapiony umysł, to mogę śmiało powiedzieć, że tak, taki mam plan. – wyciągnęłam narzędzie.
- Wiedz, że kompletnie mi na tobie nie zależy i mam kompletnie gdzieś co się z tobą stanie, ale widzę w tobie potencjał i Szef też go widzi, dlatego musisz to zrobić bo to twoja praca. A im szybciej wykonasz swoje zlecenie, tym pracodawca jest szczęśliwszy. Zwlekanie do ostatniej chwili irytuje każdego pracodawcę, w każdej branży. Nadajesz się. - musiałam sobie uwierzyć… Musiałam uwierzyć.
Rewolwer wylądował w nie budzącej podejrzeń torebce na ramię.
Ja wylądowałam w metrze.

~*~

- Primrose! – blondyn rzucił się na mnie gdy tylko mnie zobaczył. Nerwowo przełknęłam ślinę lekko odwzajemniając jego niedźwiedzi uścisk. – Przestraszyłaś mnie… - oddalił się aby przyjrzeć się mojej twarzy. Kiwnęłam potakująco głową na wznak, sama nie wiem czego. – Okej… Wciąż się ciebie boję.
- Mnie? – zdobyłam się na odpowiedź. Słusznie. Powinien się mnie bać. Ja też się siebie bałam.
- Uciekłaś, kazałaś mi się zmyć. Pierwsze co mi przyszło do głowy? Masz chłopaka, zobaczyłaś go w parku, kazałaś mi znikać, a teraz masz przeze mnie przesrane. Nie mogłem przestać się obwiniać bo tak naprawdę do niczego… - głos niemalże mu się załamał. Zabawne iż przyszłam tu z naładowaną bronią, a ten chłopak ponownie sprawił, że o niej zapomniałam. Nie zapomniałam jednak o strachu. Miał rację, to wszystko było jak zazdrosny chłopak który cały czas mnie obserwuje i może wykończyć mnie za najbardziej pochopny czyn jakiego dokonam. Chłopak dla którego poświęciłam stanowczo za wiele i jeszcze stanowczo za wiele poświęcę. Chłopak którego nie kochałam, ale który sprawiał, że czułam się kimś wyjątkowym. Do pewnego czasu, do czasu kiedy nie zobaczyłam, że przy innym chłopaku mogę być naprawdę szczęśliwa.
Stop.
Potrząsnęłam głową wyrzucając z niej wszystkie myśli na które nie mogłam sobie pozwolić.
- Zwolnij, proszę. Nie mam chłopaka. – uśmiechnęłam się przepraszająco. – Zobaczyłam starą znajomą, nie widziałyśmy się wieki, a miałyśmy trochę na pieńku. Miałam jej coś do powiedzenia, a los nam nie sprzyjał… - nie dał mi dokończyć ponieważ zwinnym ruchem nadgarstka wciągnął mnie do domu z którego dochodziły odgłosy życia. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak za tym tęskniłam. Nie był to co prawda dom Stone’ów przesączony od piwnicy po poddasze zapachem przetworów i rodzinnego ciepła, jednak nie było tu pusto jak u Olivii. Zacisnęłam palce na nadgarstku Niall’a pozwalając mu się prowadzić. Wciągnął mnie po schodach na górę, po drodze zaglądnęłam do kuchni z której dochodziło mnie przyjazne strzelanie garnków, wysoki brunet mocował się ze stertą brudnych naczyń. Zayn. Widziałam go po raz pierwszy. Nie zwrócił na nas uwagi. Jedna osoba mniej z zaszczytem poznania mojej osoby.

Usiadłam na znanym mi już wąskim łóżku. Blondyn usiadł obok, spętał nasze palce w uścisku, nie przeszkadzało mi to, ale też nie ułatwiało życia.
- Wciąż zastanawiam się dlaczego nie poznałem cię wcześniej…
- Cóż, powiedzmy, że nigdy nie byłam duszą towarzystwa. – uśmiechnęłam się.
- Boisz się twojej znajomej? – wypalił. Czułam na sobie jego spojrzenie, jednak nie odpowiadałam. Nie bałam się Rosalie, ona nie stanowiła problemu. W hierarchii tkwiła pewnie jeszcze niżej ode mnie, aczkolwiek nikt nie próbował sprawdzać jej w tak chory sposób jak mnie... Gdyby jednak, prawdopodobnie spisałaby się lepiej. Po drodze zaliczając kogo się da, z ofiarą włącznie. Może nie różniłyśmy się aż tak bardzo jak mi się zdawało? –Prim? Kiedy kazałaś mi odejść zobaczyłem w twoich oczach przede wszystkim złość, ale odmalowywał się w nich również strach… Czy to przez nią płakałaś wtedy w kuchni?
- Proszę, Niall. Nie każ mi się zwierzać. Rozkleiłam się w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym miejscu. To był błąd, to wszystko. – sama nie nadążałam za swoją wypowiedzią, co dopiero on. W jego oczach odmalował się cień bólu.
- Wszystko? – zapytał, w głosie słychać było to samo co widać było w oczach.  
- Nie. Tak. Na pewno nie żałuję, że cię poznałam, jeśli o to pytasz… Po prostu… – uniosłam na niego wzrok, głaszcząc lekko jego dłoń. – Popatrz na mnie. – wysłuchał mnie. – To dla mnie nowe. – pokazałam mu nasze splecione dłonie. – To wszystko jest dla mnie tak cholernie nowe, że nie potrafię się odnaleźć.
Milczenie.
Milczenie.
Milczenie…
Uśmiechnął się. To był najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- Zaparzę herbatę, a potem odnajdziemy się w tym razem. – nachylił się i pocałował mnie w czoło. Wyszedł. Zostałam sama.
Wsunęłam rękę pod zapięcie torby wyczuwając na jej dnie chłodną broń. Nie mogłam jej użyć. Musiałam.
Wszystko było nie tak, wszystko było źle. Gdzie ekscytacja która narastała we mnie za każdym razem kiedy miałam popełnić jakieś przestępstwo? Ludzie do których należałam z jakiegoś powodu nienawidzili tego chłopaka, chcieli jego śmierci, dlaczego więc ja jej nie chciałam?
Myśli docierały do mnie z prędkością światła. Każda była inna. Każda wyrażała inne stanowisko w tej sprawie. Każda kazała mi uczynić coś innego. Wybuch. Już nie myślę. Chwyciłam torbę i zrobiłam to jedno co podpowiadał mi umysł. Ucieczka.
Zbiegłam po schodach starając się nie robić zbyt dużego hałasu. Zabawne jak dużo razy przemierzyłam już odcinek pokój Niall’a-drzwi frontowe w stosunkowo krótkim czasie. Salon był pusty, blondyn w kuchni parzył herbatę. Przemknęłam przez drzwi zostawiając dom za sobą. Położyłam rękę na klamce furtki i pchnęłam ją przed siebie. W tym samym momencie na ramieniu poczułam znajomą dłoń która odwróciła mnie do siebie.
- Nie pozwolę ci uciec. Nie tym razem. – głos Irlandczyka był stanowczy, ale łamiący się. – Jeśli nie chcesz to powiedz mi to wprost, nie każ mi zastanawiać się dlaczego po każdym zbliżeniu uciekasz. Boisz się tej sytuacji, ale nie zachowuj się jak tchórz! Nie wiem co mam myśleć. Nie wiem jak się zachować. Nie uciekaj ode mnie zaraz po tym kiedy dajesz mi do zrozumienia, że może jednak coś dla ciebie znaczę! Proszę… Bądź człowiekiem… Proszę… - zabrzmiał niemal błagalnie. Gdyby tylko wiedział. Gdyby wiedział jak bardzo jest głupi. Nie uciekałam od niego, uciekałam do niego, co równocześnie wymagało ponownej ucieczki.
- Dobrze. – powiedziałam tylko zaskakując samą siebie i pokonałam ponownie odcinek który znałam już na pamięć. Tym razem to ja ciągnęłam go za sobą. Ponownie przekroczyliśmy próg małego pokoju. Czułam, że coś wydarzyło się we wnętrzu mojego umysłu. Krzyknęło. Bynajmniej nie kierował mną zdrowy rozsądek kiedy zatrzasnęłam za nami drzwi, drżącymi dłońmi wczepiłam się we włosy Niall’a i mocno wpiłam w jego usta. Zdawał się być zszokowany, jednakże sięgnął po mnie z taką samą łapczywością.
- Prim… - jęknął, oddalając się od mojej twarzy zaledwie o kilka milimetrów. – Wiem, że to cholernie nie odpowiedni moment, ale nie zniosę jeśli zaraz znikniesz…
- Shhh – czułam na sobie plamę czerwieni, to do czego właśnie dopuściłam było pewnie samobójstwem. – Wiem, że znikałam bez wyjaśnienia i wiem też, że nie mogę wyjaśnić ci dlaczego, ale masz rację… Muszę być człowiekiem, zasługuję na to by być człowiekiem, jak każdy. Zasługuję na trochę szczęścia. – zaśmiałam się. – Naprawdę! – ponownie objęłam go i zachłannie sięgnęłam jego ust.

- Tak. – powiedział tylko nieco zdziwiony moim nagłym wyznaniem, zanim znaleźliśmy się na wąskim łóżku spleceni w jedno ciało.


Idę o zakład, że każdy kto choć przez chwilę zawiesił
się na historii Prim i Niall'a już dawno dał za wygraną
i zwyczajnie o nich zapomniał. Ja też przez chwilę chciałam
dać im spokój, ale stwierdziłam, że zasługują na to żeby ich
historia dopełniła się do końca. Więc w żółwim tempie, w 
melancholijne i refleksyjne wieczory będę prowadzić ich dalej
z nadzieją, że ktoś odświeży zakładki i do nich czasem zajrzy. 

1 komentarz:

  1. Jejku, fajnie, że doczekałam się nowego rozdziału :)
    Rozdział świetny, z resztą jak zawsze.
    Mam to opowiadanie w zakładkach, które dość często przeglądam, więc na pewno zostanę z tą historią do końca.
    Pozdrawiam i życzę weny :) xx

    [http://just-you-and-the-clock.blogspot.com/]
    [http://walk-to-dark-side.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń