Perspektywa Primrose
Gwizd czajnika doszedł mnie z kuchni. Stawał się coraz
głośniejszy i głośniejszy. Nikt go nie przerywał, stawał się wręcz uciążliwy.
- Olivia! – krzyknęłam w stronę uchylonych drzwi.
Cisza.
Nie było jej. Znów postawiła wodę na kawę po czym zapomniała
o tym i wyszła z domu.
Kto w tym układzie był odpowiedzialny? Ja. Tyle, że z moim
trybem życia z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej zepsuta.
Rodzice zginęli gdy miałam zaledwie czternaście lat. Nie
istniał nikt, oprócz młodszej siostry matki kto mógłby się mną zająć. Miała
wtedy osiemnaście lat, z młodą nastolatką na głowie jej życie musiało poniekąd
lec w gruzach.
Tak więc od jakiś czterech lat mieszkałam pod jednym dachem
z Olivią – niekoniecznie odpowiedzialną, roztrzepaną ciotką starszą ode mnie o
jedyne cztery lata. Obydwóm nam odpowiadał ten układ,
w innym wypadku nie dałabym rady żyć tak jak żyje. W innym wypadku nawet by do tego nie doszło.
Spojrzałam na broń którą trzymałam w ręku – prezent na
gwiazdkę od Mazziego. A może od Szefa? Który z nich miał nadzieję, że kiedyś
tego użyję?
Skrycie liczyłam, że pistolet przeleży pod moim łóżkiem i
nigdy nie dowie się jak to jest być wprawionym w ruch.
Rzuciłam go na pościel. Wstałam. Czajnik, nie chciałam spalić
kuchni.
Jak się do tego zabrać? To dla mnie niewyobrażalne –
pozbawić kogoś życia. Możliwe, owszem, ale nie wykonalne. Własnymi rękami, z
własnej, acz przymuszonej woli odebrać komuś największy dar jaki mógł otrzymać.
Musiałam. Nie było innej opcji.
Bałam się go, tak jak wszyscy. Miał władzę, pieniądze i był
złym człowiekiem. Nie musiałam go znać żeby to wiedzieć, kto normalny zagania
młodzież to popełniania masowych przestępstw?
To dziwne, że tak właśnie o tym myślę, skoro sama w tym
siedzę.
Określenie mojego życia, życiem podwójnym byłoby po części
błędne, a po części trafne.
Gang – to była jedna strona medalu. Wszystko zaczęło się
dzięki Ami ‘emu. Znamy się od dwunastu lat, odkąd zamieszkałam w Londynie.
Kolega z podwórka, najlepszy przyjaciel. Przystojny, zabawny, trochę samotny
chłopak który w pewnym momencie potrzebował swojej przyjaciółki w czymś co
polubił, w czym się odnalazł. A przyjaciółka poszła za nim, bo przecież kto jak
kto, ale Ami by jej nie skrzywdził. A teoretycznie właśnie tak się stało.
Świadomie czy też nie, zrujnował jakąś cząstkę mnie. Sprawił, że polubiłam coś
czego lubić nie powinnam. Ciągnie się to za mną od piętnastego roku życia,
czasem jest fajniej, czasem mniej. Co chwila utwierdzam się w przekonaniu, że
to nie moje miejsce, że to jest złe,
a ja nie powinnam taka być. Jest jednak
coś takiego co nazywane jest przynależnością do jakiegoś miejsca, grupy. Jedność?
Nie mogłabym się sprzeciwić narzuconym przyjaciołom, bo to jednak przyjaciele.
Fakt,
że tam nie pasuje potwierdzało chociażby to, że nie byłam w stanie zrobić
czegoś co powinnam. Wewnętrzny opór. Sumienie.
Druga strona medalu. Nie powiem, że prawdziwa ja, tego nie byłam w stanie odróżnić, właśnie dlatego "podwójne życie" jest błędnym określeniem. Mam jedno ja podzielone na dwie cząstki, ludzie z każdego z dwóch otoczeń nie wiedzieli o sobie nawzajem. Istniały dwa wyjątki które nigdy się nie
poznały i raczej nie poznają.
Byłam z reguły miła dla ludzi, nie otaczałam się nie wiadomo
jak dużą grupą znajomych, ograniczałam się do tych z gangu. Poza tym
przyjaźniłam się z totalnym przeciwieństwem tego, do czego należałam.
Gertrude była zaufana, miła, lubiana przez dorosłych, mniej
przez rówieśników. Była dość poważną, ułożoną osiemnastolatką. Dobrze się
uczyła, pomagała charytatywnie, miała zapewnione studia na Harvardzie, rodzice
byli z niej dumni. Co najważniejsze wiedziała czego chce od życia. Znałyśmy się
odkąd tylko wprowadziłam się do Olivii, dzieliła nas jedynie ściana.
Mieszkałyśmy w rzędzie bliźniaczych domów. Często wieczorami przechodziłyśmy do
siebie przez balkony. Tak, było to głupie i niebezpieczne, ale na moją skale,
nie aż tak bardzo. Na jej to chyba największa dawka adrenaliny jakiej kiedykolwiek doznawała.
Przekręciłam kurek, gwizd ucichł.
To właśnie jej potrzebowałam w tej sytuacji. Jej i jej
idealnego chłopaka, oraz dobrego wytłumaczenia dlaczego w końcu chcę zapoznać
się z jego przyjaciółmi.
Nie chciałam, ale musiałam.
Takie już było moje życie, mnóstwo decyzji podejmowanych
wbrew samej sobie, z powodu przynależności. Jedność. Przez nią musiałam użyć
narzędzia zalegającego pod łóżkiem.
Nie będę żałować, nie ma czego. Nie ma kogo. Będę musiała go poznać, ale żałować nie będę. Nie przywiążę
się.
Nigdy
(To)
Go
(Chore)
Nie pożałuje
Dlaczego tkwię w tym gównie?
Muszę zdobyć jego zaufanie, aby je zawieść. Bułka z masłem.
Cała trzęsę się w środku chociaż to jeszcze nie czas.
Stop. Wyłączyć myśli i uczucia, przez nie panikuje. Dlaczego
nie mogłam być jak Mazz, Rosalie, Ami? Którekolwiek? Oni zrobiliby to bez
zastanowienia. Może właśnie dlatego wybrał mnie? Żeby mieć ubaw? Wiedział, że
jestem słaba, znał mnie, nie dobrze bo swoją bardziej ludzką stronę udawało mi
się ukrywać perfekcyjnie, ale jednak znał.
Przyglądał się wszystkiemu, kierował naszym imperium z
daleka, nie przybliżał się. Zawsze czuwał. To były wystarczające argumenty, że
musiałam perfekcyjnie wykonać to zadanie.
Skierowałam się do drzwi. Z wieszaka ściągnęłam komplet
kluczy i wyszłam idąc bezpośrednio przez świeżo skoszony trawnik w stronę wejścia do domu po prawej stronie.
Jak powiedzieć przyjaciółce, że nagle jestem zainteresowana
poznaniem przyjaciół Liama? Byli ze sobą ponad rok, Gerty namawiała mnie do
tego wielokrotnie, jednak byłam nieugięta tak więc odpuściła. Payne był dla
niej chłopakiem idealnym, pasowali do siebie. Trzymałam za nich kciuki z całego
serca.
Wspięłam się po czterech stopniach, nacisnęłam dzwonek.
Moich uszu doszły znajome odgłosy życia, nie wszystkie
słyszalne bezpośrednio, jednak wszystkie wyczuwalne. Przyjazne ujadanie psa
zbliżało się do drzwi, z głębi dochodził głos jakiejś starej piosenki w radio i
ciche podśpiewywanie pani Stone…
- Gerty! Skarbie otwórz drzwi, mam całe ręce w cieście! –
która znów coś piekła. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze było tu tak przyjemnie,
uwielbiałam spędzać czas w tym domu. Traktowano mnie jak członka rodziny,
mogłam przyjść na śniadanie, obiad, kolacje, na noc, po radę, po reprymendę.
Widok pulchnej pani Stone w kuchni, jej męża, pana Stone, przy stole z gazetą w
ręku gotowego z każdym porozmawiać na każdy możliwy temat oraz moja najlepsza
przyjaciółka, ułożona i poprawna działały jak magnez. Odzwierciedlały wszystko
to czego nie miałam i nigdy mieć nie będę.
Kroki, skrzypienie schodów, znów przyjazne ujadanie.
- Turtle, uciekaj stąd! Sio! – klamka cicho kliknęła, drzwi
rozwarły się ukazując Gerty. – Prim! – na twarzy szatynki pojawił się serdeczny
uśmiech. – Wychodzisz na ludzi, nie weszłaś przez balkon. – wybuchłam śmiechem
przepychając się koło niej.
- Nie usunęłaś jeszcze tego wielkiego badyla, nie mam ochoty
ryzykować kolejnym spotkaniem z przyrodą i wielkim siniakiem na tyłku. – po tym
jak kiedyś weszłam w ogromnego kwiatka uszkadzając przy tym i jego i siebie
samą nie odwiedzałam przyjaciółki drogą "na skróty". Do dziś stał tam mocno poturbowany.
- Lubiłam go, wciąż lubię. Jeszcze się po tym podniesie,
zobaczysz. – przewróciłam oczami idąc w stronę schodów na piętro. – Oto
Gertrude Stone, przesączona dobrocią istotka która podtrzymać na duchu potrafi
nawet kwiatka… Dzień dobry pani Stone! – krzyknęłam w stronę kuchni.
- Cześć kochanie, robię placek z jabłkami! Twój ulubiony!
- To Liam go lubi, nie ja. – uśmiechnęłam się zaglądając
przez otwarte drzwi. – Ale oczywiście wszystko zrobione pani ręką jest
pyszne, także proszę się nie martwić, nie zmarnuję się. – cofnęłam się śladem
Gertrude wchodząc na schody.
- Masz szczęście! – zaśmiałam się cicho.
- Li jest na górze. – szatynka spuściła wzrok.
- To raczej nie jest jakaś specjalna nowość. - szturchnęłam
ją lekko.
Trafiłam źle, czy może wręcz idealnie? Na tę chwilę nie
potrafiłam się zorientować. Potrzebowałam wiele, naprawdę wiele szczęścia.
Popchnęłam lekko uchylone drzwi, szatyn siedział na łóżku z
głową pochyloną nad telefonem.
- Hej Payne. – rzuciłam.
Opanował mnie spokój. Przekroczenie progu tego domu
zadziałało na mnie niczym lek uspakajający. Sprawa Niall ‘a kompletnie
przestała mnie stresować, oswoiłam się z tym faktem. Co więcej, nawet mi się
spodobał. Paranoiczny strach przed popełnieniem przestępstwa, bo zabójstwo
niewątpliwie nim było, zamienił się w chorą radość. Nabrałam zapału, jak zawsze
kiedy miałam wykonać coś poniekąd złego. Tak było w każdym przypadku, przy każdym zleceniu,
w porównaniu do tego drobne kradzieże czy handel narkotykami były niczym, ale
jednak. Najpierw objawiało się moje lepsze obliczę. Pełno wątpliwości, strach,
przemawiający władczym tonem głos rozsądku – dokładnie to co przeżywałam
kilkadziesiąt minut temu gapiąc się w broń na moim łóżku. Następnie jednak
wygrywała przynależność do grupy i środowiska które mnie uzależniło. Zaczynałam
być zafascynowana rzeczą, jakakolwiek była, którą miałam zrobić. Kiedy
dochodziło już do całej sytuacji byłam w swoim żywiole, roztrzęsiona, ale
jednak.
W tej sytuacji coś różniło się od moich stałych
przyzwyczajeń. Wiedziałam, że konsekwencje mojego czynu mogą być poważne, że
mogę komuś odebrać przyjaciela, syna.
Tak samo jak ktoś odebrał mi rodziców
cztery lata temu.
Nie, o tym nie mogłam myśleć. Jeszcze mogłabym zrezygnować, a
to było niedopuszczalne. On mówił, że ktoś ma coś zrobić, i tak się działo. Jego
władza nad nami była absolutna. Niszczył nam życie.
Głęboki wdech i znów ogarnia mnie spokój.
- Cześć Prim. – Payne uśmiechnął się przyjaźnie.
- Dawno cię nie widziałam obrzydliwie sławna, stara dupo. –
uwielbiałam jego osobę, chyba nawet mogłam nazwać go przyjacielem. Może nie
takim jakim był Ami, on w końcu ofiarował mi moje życie numer dwa, za co do
cholery na pewno nie powinnam być mu wdzięczna, ale byłam.
- Ja ciebie też pokręcona, roztrzepana małolato. – zaśmiałam
się przeglądając się w lustrze. – Chodziłam tu i tam, Gerty postawiła jakiegoś
kwiatka na balkonie, a drzwi frontowe jej domu są mi nie po drodze. –
szturchnęłam lekko przyjaciółkę która akurat przeszła koło mnie i uchyliła lekko
drzwi owego balkonu. – Poza tym z tego co wiem byłeś na drugim końcu świata ze
swoimi również obrzydliwie sławnymi przyjaciółmi.
- Na drugim brzegu oceanu, to nie tak daleko. Gerty, co do
chłopców, to upominają się o nas. Stęsknili się. – pomachał telefonem.
Serce załomotało mi jakby szybciej. Jęknęłam.
- Znowu mnie zostawicie? – rzuciłam się na duże łóżko za Liamem. To jest ta chwila, muszę to jakoś rozegrać.
- Znowu mnie zostawicie? – rzuciłam się na duże łóżko za Liamem. To jest ta chwila, muszę to jakoś rozegrać.
- Wcale nie musimy cię zostawiać, zawsze możesz ruszyć swoje
leniwe cztery litery, iść z nami, poznać kogoś normalnego. – przewróciłam oczami słysząc jak wyraźnie
zaakcentowała to słowo.
- Mawiają, że to Liam z tej całej cudownej piątki jest
najnormalniejszy. Jaka w takim razie jest reszta? – Payne wyszczerzył zęby w
uśmiechu. Z ust przyjaciółki wydobyły się słowa układające się na "nigdy jej
nie namówię".
Wszystko układało się samo, przyszłam tu bez żadnego planu
jak bez podejrzeń najinteligentniejszej osoby jaką znam nagle zapałać
entuzjazmem do odwiedzenia kompleksu w którym mieszka Payne.
Najważniejsze było teraz zachowanie obojętności, tak, aby
szatynka nie zauważyła, że coś jest na rzeczy. Szczerość byłaby tu wzbroniona,
próbowałaby mi pomóc, wymyśliłaby na poczekaniu pięć tysięcy pomysłów jak
wyplątać mnie z tego bagna, jednych bardziej, drugich mniej trafnych. Na sto
procent nie zrozumiałaby, że tkwię w sytuacji bez wyjścia.
Pierwszy raz byłam zmuszona ją oszukać.
Strach ulotnił się do końca, waga słowa "zabójstwo" zmalała.
Może to już koniec paniki?
- Co mi szkodzi. Przejście się z wami wydaje się
atrakcyjniejsze od perspektywy spędzenia calutkiego dnia samej w czterech
ścianach. Olivia znowu się gdzieś ulotniła. – podniosłam się energicznie
rejestrując zaskoczone spojrzenie Gertrude. – Nie gap się tak. Przecież mnie
nie zjedzą, nie? Ruszcie tyłki. – zaśmiałam się. Stone nie drgnęła, mierzyła we
mnie zaciekawionym spojrzeniem. Zapewne próbowała coś ze mnie wyczytać. Przyjęłam
obojętny, dość pogodny wyraz twarzy. Zero nerwów. – Boże Słodki. Chcecie
siedzieć i gapić się we mnie jak na jakieś ciało obce? To ja może jednak pójdę
do tego domu. – jęknęłam zrezygnowana.
- "Poznałam Liama, ciesz się. Z jego przyjaciółmi kumplować się
nie mam potrzeby", "Przestań mnie namawiać, bo i tak nigdy tam nie pójdę", "Gerty daj spokój, nie mam czasu ani ochoty na poznanie kogokolwiek", "Tak,
cieszę się, że są fajni i się lubicie. Nie szukam znajomych Gertrude, przecież
wiesz". I jak tu nie być podejrzliwym? Nie jesteś skłonna do zmian. –
przewróciłam oczami.
- Jeszcze się rozmyślę…
- Li, idziemy. – Gertrude mocno chwyciła szatyna za rękę,
ściągnęła go z łóżka i pociągnęła w stronę drzwi. Z szybciej bijącym sercem
poszłam za nimi.
Perspektywa Ami ‘ego
Przeszedłem spacerem kilka przecznic dzielących stację metra
i halę z magazynami. Nie miałem co z sobą zrobić, dlatego się tu przywlokłem. Z
takiego powodu też tu dołączyłem. Im częściej ojciec był zalany w trupa a matka
bzykała się z jakimiś ważnymi osobistościami w Nowym Jorku, tym bardziej się w
to wciągałem. Tym bardziej to lubiłem .
Otworzyłem porysowane drzwi. Zszedłem po nich powoli
wtykając ręce w kieszenie spodni. Skręciłem w prawo w stronę sektorów 4, 5 i 6.
Nie śpieszyło mi się. Nie wiedziałem nawet czy zastanę kogoś w tej zagraconej
budzie, chociaż na to właśnie liczyłem. Potrzebowałem towarzystwa, tak jak
wszyscy z nas którzy w tym tkwiliśmy. W końcu kto komu poświęcana jest
wystarczająca ilość uwagi ląduje w gangu robiąc te wszystkie złe rzeczy? Mazzie
był wyjątkiem, był dorosły i zdawał się nie czuć. Zazdrościłem mu tego,
chwilami cholernie chciałbym przestać odczuwać wszelkie emocje. Nie były
przydatne w tym fachu.
Skręciłem. 669, na rogu krzyżujących się korytarzy. Drzwi
były zasunięte niemalże do końca, przez niewielki otwór wychodziła strużka
światła oraz dało się dosłyszeć jakieś szmery.
Cicho wszedłem w korytarz prowadzący do sektorów 10 i 11 i
usiadłem na brudnej podłodze opierając się o boczną ścianę naszego magazynu.
Mogłem tam wejść, w końcu jeśli był tam Mazzie z Rose i Prim, bądź po prostu
którąś z nich nie musieli, ba, nawet nie mogli mieć przede mną tajemnic.
-.. ona? Becknett chyba chce nam zapewnić rozrywkę. –
wyraźnie słyszałem przyciszone słowa Rose.
- Uważasz, że nie będzie w stanie? – Mazzie.
- Nie, wierze w nią. Będzie w stanie go zabić o ile tylko
zachce. Znamy Prim, jej głos rozsądku często daje o sobie znać chociaż mam
wrażenie, że próbuje go przy nas stłumić. To tak jakby… jakby była tu na
przekór sobie, ale mimo to jej się podobało. – Rosalie była w stanie powiedzieć
coś tak bliskiego prawdzie? Usadowiłem się wygodniej, nie było mowy o
wchodzeniu do środka, rozmawiali o czymś o czym po części nie miałem pojęcia.
Nie wiedziałem kim jest jakiś Becknett i co ma wspólnego ze sprawą którą Szef zlecił Prim.
- No właśnie, teraz tylko pytanie czy zachce. Przy
najprostszych zadaniach widać, że przejawia się przez nią jakiś wewnętrzny
opór. To nie jest jakaś kradzież, włamanie czy sprzedanie komuś paczki prochów.
Ma odebrać życie chłopakowi, obawiam się, że jej sumienie tego nie zniesie.
- Mówisz jakby cię to cieszyło… Nie rozumiem jednego.
Mówiłeś, że z jakiegoś powodu Becknettowi zależy na tym aby chłopak zginął.
Dlaczego w takim razie kazał zabić go jej?
- Żeby ją sprawdzić. Od dzisiejszego dnia ma tydzień na
wykonanie zadania. Jeśli nawali chłopak i tak zginie, tak jak i ona.
Jeśli nawali zginie. Szlag by to trafił, przecież to Prim do
cholery.
Zerwałem się na równe nogi i szybkim krokiem, nie patrząc
nawet w którą stronę się udaję ruszyłem przed siebie.
Becknett, znałem jego nazwisko. Mogłem czuć się, kurwa,
wyjątkowy.
Perspektywa Primrose
Szłam za rozmawiającymi Gertrude i Liamem przez duży, ładnie
zagracony różnym sprzętem pokój w stronę schodów na piętro. Mój wzrok
zarejestrował kilka kolorowych foteli, telewizor plazmowy, stół do bilardu,
gitarę opartą o ścianę – bawialnia dla dużych dzieci.
Wspięłam się po schodach idąc zaraz za przyjaciółmi. Od schodów ciągnął się dość szeroki korytarz z drzwiami po obydwóch
stronach.
Stanęłam na czymś, prawie że tracąc równowagę. Sznurowadło,
westchnęłam. Pochyliłam się wpychając je do trampka, tak aby nie uwierało mnie
w stopę. Podniosłam wzrok, Liama i Gerty już nie było, trzasnęły trzecie z kolei
drzwi po prawej. Powróciłam do wpychania sznurka…
Coś silnie uderzyło mnie w bok, z taką siłą, że zachwiałam
się i uderzyłam w ścianę. Kucałam przed drzwiami które ktoś właśnie otworzył z wielkim impetem. Mój wzrok padł na szczupłe
nogi odziane w jasne spodnie i białe adidasy. Osoba zaśmiała się głośno, chyba
nie zauważyła, że poniekąd zrobiła mi krzywdę bo w innym wypadku była
zwyczajnym kretynem, bo tak, to musiał być chłopak.
- Kurwa mać. – mruknęłam próbując pozbierać się z podłogi.
Śmiech ucichł.
- O cholera, strasznie cię przepraszam… kimkolwiek jesteś.
- Nie ma sprawy, skąd miałeś wiedzieć, że ktoś siedzi pod
twoimi drzwiami? Prim. – przedstawiłam się energicznie się podnosząc. Przeczesałam
ręką włosy i uniosłam wzrok, chyba w tym samym momencie co on. Nasze spojrzenia
napotkały się, jego błękitne migoczące szczęściem kryształki przeszyły mnie
ciekawie. Były… piękne. Twarz śmiała mu się pogodnie, aczkolwiek wyglądał na
odrobinę zakłopotanego. Przez blond czuprynę przebijały się brązowe odrosty,
włosy miał zmierzwione. To również wyglądało po prostu pięknie.
- Niall. – podał mi rękę.
Cholera jasna. Serce zaczęło mi łomotać w szaleńczym tempie,
gdyby nie to, że chłopak gapił się zafascynowany w moją twarz pewnie by je usłyszał. Zdenerwowanie powróciło ze zdwojoną siłą.
Spokojnie, tak ma być, wszystko idzie dobrze.
- A więc, Prim. Co robiłaś pod drzwiami mojego pokoju? –
przełknęłam ślinę.
- Przyszłam z Liamem i Gertrude, schyliłam się żeby zawiązać
buta. – spojrzałam na wciąż rozwiązanego trampka – Wtedy ty rechocząc jak kretyn
uderzyłeś mnie drzwiami.
- Primrose? Gerty mówiła raz czy dwa o Tobie, ja… serio
przepraszam. Nie miałem pojęcia, wiesz, zachowałem się jak idiota. Mogłem
zapukać albo coś, naprawdę nie pomyślałem i jeśli coś ci się stało to… no nie
wiem, jakoś ci pomogę. Nic cię nie boli? Ta ściana jest twarda… – uniosłam do
góry jedną brew przyglądając się chłopakowi plątającemu się w swojej własnej
wypowiedzi. Ten stek bzdur który wylatywał z jego ust był doprawdy uroczy.
Boże Słodki, pierwszy raz od skończenia podstawówki
pomyślałam o jakimś chłopaku "uroczy".
- A naprawdę chciałeś powiedzieć, że przepraszasz i, że ci się
podobam oraz chcesz mi to wynagrodzić zapraszając mnie na jakieś ciacho? –
zaśmiałam się. Horan oblał się szkarłatem.
- Ja… Nie… Ja tylko. – wyjąkał.
- Nie, przepraszam. Nic się nie stało. To, że nie pukałeś
wychodząc z własnego pokoju świadczy o twojej normalności, zdecydowanie. –
blondyn zaśmiał się pogodnie.
- Tak naprawdę chciałem powiedzieć, że mi się podobasz i chce ci to wynagrodzić. Dasz
się zaprosić na jakieś ciacho, Primrose? – poczułam, że i ja się rumienię.
Poniekąd odebrało mi mowę, nikt nigdy nie zaprosił mnie… nigdzie.
- Ja…
- W takim razie chodźmy. – zadowolony z siebie blondyn
ruszył w stronę schodów którymi tu weszłam.
Popełniasz błąd Primrose, wiesz o tym.
Zamknij się cholerny głosie rozsądku.
Nareszcie udało mi się to napisać, z trudnościami ale jednak.
Przepraszam, że musieliście czekać dłużej niż tydzień, ale szkoła
i troszkę nie nadążam, jak wejdę w tą rutynę będzie lepiej.
Od razu mówię, że na drugi rozdział poczekacie pewnie do dwóch
tygodni, postaram się napisać jak najszybciej, obiecuje.
A teraz z całego serca proszę o komentarze i opinię o rozdziale
ponieważ świadomość że to co robię się komuś podoba dodaje
mi mnóstwo chęci do tworzenia czegoś nowego :) x Dziękuję
za miłe opinie pod prologiem, czekam na komentarze od tych osób
które zadeklarowały się, że będą czytać (aw, dziękuję wam) oraz
od jakiś nowych także. Mam nadzieje, że rozdział się spodoba.
Do napisania :) x
edit. Jeśli ktoś z chce być informowany o rozdziałach proszę zostawić
jakiś kontakt ze sobą, bądź wejść w zakładkę "Kontakt z autorką" i za
pośrednictwem któregoś z podanych tam sposobów do mnie napisać.
edit. Jeśli ktoś z chce być informowany o rozdziałach proszę zostawić
jakiś kontakt ze sobą, bądź wejść w zakładkę "Kontakt z autorką" i za
pośrednictwem któregoś z podanych tam sposobów do mnie napisać.
Aww, ale mój Horanek jest nie ogarnięty, chciał pukać wychodząc ze swojego pokoju, lol. Jeeejku, jak mi zabijesz Niall'a to nie żyjesz!
OdpowiedzUsuń